piątek, 10 lipca 2015

25. Playtime is over.



Katy's POV:


Przebudziłam się przykryta kocem po samą szyję. Promienie słońca przedostały się przez głupie szczeliny w roletach. Jęknęłam zirytowana, przewracając się na drugi bok. Chciałam się po prostu wyspać czy to tak wiele? Coś jest nie tak. Podniosłam się szybko z łóżka, przeciągając się szybko po tym. Po zarzuceniu na swoje ciało Justina bluzy, szybko wyszłam z pokoju rozglądając się po pustej kuchni. Jeremy wszystkie swoje poranki spędzał na rybach, mówił, że to uwielbia, ale nie ciężko było się domyślić, że jest to odskocznia od codzienności. Pewnie nie mógł znieść faktu, że jego żona leży w śpiączce i nie wiadome jest nikomu kiedy się obudzi. Uwierzcie, że to przytłaczające. Potarłam swoje ramiona, ponieważ moje ciało zalała fala nieprzyjemnych dreszczy. Przeszłam się po całym rodzinnym domu Justina, który tak na marginesie był urządzony w znakomitym stylu. Brawo, Patty- pomyślałam, uśmiechając się do siebie. Wyjrzałam przez okno w kuchni, zauważając szatyna siedzącego do mnie tyłem na jednym ze schodków. W lewej ręce trzymał papierosa, natomiast druga ręka.. Zaciśnięta była w pięść. Jego włosy były w nieładzie, wzdrygnęłam się kiedy wsunął w nie palce i pociągnąć boleśnie w górę. Co się do cholery stało? Ile ominęłam śpiąc jedynie do dziewiątej rano? Ruszyłam do wyjścia siadając tuż przy jego ciele. Jego klatka piersiowa unosiła się w szybkim tempie. Naprawdę nie jest dobrze. Po jakiś dziesięciu sekundach chłopak obdarował mnie swoim przenikliwym spojrzeniem. W kącikach jego oczu dostrzec mogłam formujące się już łzy. Zmarszczyłam brwi, a już kiedy otworzyłam buzię i myślałam o najgorszym, chłopak mnie wyprzedził.
-Z mamą wszystko w porządku.- powiedział szybko, a ja jedynie wypuściłam powietrze z ulgą.
-W takim razie, co się dzieje?- spytałam, bojąc się odpowiedzi.
Szatyn zaczerpnął łapczywie powietrza, a z jego ust po chwili wydostał się chichot. Jednak nie taki chichot, jak myślicie. Śmiech wypełniony sztucznym poczuciem humoru, śmiech przeraźliwy..
-Wszystko, Katy. Wszystko.- zaciągnął się po raz ostatni papierosem, wyrzucając go gdzieś daleko w powietrze. Skuliłam się, przyciągając kolana do piersi i chowając niezdarnie kosmyk włosów za ucho.
-Justin, co..
-Nieważne, rozumiesz?- podniósł głos, wstając z miejsca.
-Mam prawo wiedzieć!- krzyknęłam, wyrzucając ręce w powietrze przez zdenerwowanie. Przecież dobrze go znałam i doskonale wiedziałam, że wydarzyło się coś z czym nie jest w stanie sobie poradzić, a przecież jestem od tego, żeby go wspierać.. Patrzył na mnie pustym wzrokiem, myśląc nad czymś intensywnie. Kiedy już się niecierpliwiłam, na jego twarzy ponownie pojawił się ten głupi uśmieszek, który wcale nie oznaczał, że ma humor.
-Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz, mówi Ci to coś?- zapytał, nawet na mnie nie patrząc. Coś ukuło mnie w klatce piersiowej. Krew w żyłach przyśpieszyła, dosłownie miałam ochotę w coś uderzyć.
-Justin, mieliśmy mówić sobie wszystko, mówi Ci to coś?- powtórzyłam jego słowa w ostatniej części zdania, próbując go uświadomić, że nie odpuszczę. Nawet już nie chodziło o to, że jestem uparta, po prostu chciałam wiedzieć, co jest nie tak, wszystkie jego problemy to też moje problemy.
-Powiedziałem, nieważne. Nie lubię się powtarzać.- splunął oschle, schodząc po schodkach w dół.
-Jesteś takim dupkiem..- syknęłam, kręcąc w niedowierzaniu głową. Pociągnęłam nosem idąc w kierunku naszego pokoju, trzasnęłam drzwiami jak mała dziewczynka, wycierając pojedynczą łzę. O nie, nie będziesz przez nikogo płakać, Panienko Jones, obiecałaś to sobie, pamiętasz? Pokiwałam głową, przetwarzając sobie w głowie te słowa jak modlitwę. Przemyłam w łazience twarz, nawet nie siląc się na lekki makijaż. Szczerze, miałam to w dupie. Po ubraniu, bielizny, krótkich spodenek i czarnego topu, znalazłam się ponownie pod drzwiami. Wsunęłam na stopy swoje czarne trampki i wychodząc zderzyłam się z klatką piersiową chłopaka. Wydukał ciche przepraszam, trzymając moje ramiona. Patrzyliśmy w swoje oczy przez chwilę, jednak postanowił przerwać tą cisze.
-Katy, ja..- podrapał się niezręcznie po karku. Nigdy nie przychodziły mu z łatwością przeprosiny. -Przepraszam.- dodał ciszej, tak jakby bał się tego słowa.
-Przepraszasz za to, że nie chcesz powiedzieć mi o czymś, co najwidoczniej rozpierdala Cię od środka czy za to, że byłeś dla mnie skończonym dupkiem?- podniosłam jedną brew pytająco, wbijając w niego swój intensywny wzrok.
 -Za to i za to.- spojrzał na swoje buty, które nagle w magiczny sposób zaczęły go interesować.
-No, więc słucham, co się wydarzyło takiego, że nie możesz mi tego wyjaśnić.- stukałam, niecierpliwie butem o podłogę, starając się zwrócić na niego swoją uwagę. 
-Ty nic nie rozumiesz..- powiedział, wypuszczając nerwowo powietrze. -Najpierw stąd chodźmy, Jeremy zaraz wróci, a nie chcę go mieszać w nasze sprawy.- powiedział ruszając chodnikiem przed siebie. Skrzyżowałam ręce na piersiach, czekając aż pierwszy zacznie.
-Katy.. Dobrze wiesz, że to nie tak, że Ci nie ufam. Czasem milczenie jest ochroną twojego bezpieczeństwa..- zaczął niepewnie, zerkając na mnie. Nie odezwałam się dając mu pozwolenie na kontynuowanie. 
-Powiem prosto z mostu, ale nie jestem pewien czy będziesz chciała wrócić do Nowego Jorku.- wciągnęłam łapczywie powietrze, próbując się odstresować.
-To, że uciekliśmy z tamtego miejsca z powodu mojej matki i zaczęliśmy zajmować się problemami z Ohio, wcale nie oznacza, że problemy z ciemnej strony Nowego Jorku zniknęły, rozumiesz- wypuścił powietrze, a na jego twarzy pojawiła się mina, mówiąca o wyrzutach sumienia.
-Zayn?- spojrzałam na niego z bólem. To było jak pytanie retoryczne. Oczywiście, że chodziło o Zayna, podziemie i finał, w którym Justin zostawił swoją grupę na lodzie, żeby nie był zmuszony do rywalizowania w tak brutalny sposób z osobą, którą kocha. To, co wtedy zrobił było najwspanialsza rzeczą, jaką ktoś zrobił właśnie dla mnie. Mimo, że wtedy szybko go osądziłam, źle zrozumiałam jego rozmowę, myślałam, że wszystkie słowa, który padły z jego ust to kłamstwa.. Okazało się, że to nieprawda i już na początku swojego planu, przywiązał się do mnie. Zakochał się. We mnie, rozumiecie? Mimo jak słodkie i cudowne to było, teraz mamy problem. Ludzie z podziemia to nie taka prosta sprawa. Oni nie odpuszczą.. Nie odpuszcza do póki nie odczujesz krzywdy na swojej skórze za to, co wcześniej im wyrządziłeś. Przez tamto posunięcie Justina, jego już była grupa jest na minusie całkiem sporą liczbę, ale nie tylko o pieniądze ta cała wojna. Poczuli się oszukani, zdradzeni i upokorzeni przez swojego własnego lidera. Nie mogli mu tego odpuścić, miałam z takimi ludźmi styczność kilka pieprzonych lat i wiem, że nigdy nie odpuszczają. Mimo, że sami nie grają czysto to gdy ktoś zagra nieczysto wobec nich, rozpętuje się istne piekło. Popieprzone, nie?
-Katy?- Justin potarł moje ramiona wyciągając mnie z głębokiego zamyślenia. Oh, pieprzyć moje życie.
-Mówiłeś coś wcześniej?- spytałam, bo tak naprawdę przestałam go słuchać gdy zaczęłam myśleć o tych chorych ludziach z tego chorego miejsca. To głupie, bo sama jeszcze się w to wliczałam, ale zawsze też byłam świadoma, że to miejsce i praca to nie bajka, a syf. Nic więcej.
-Zayn, nie odpuści, a moje zniknięcie z Nowego Jorku daje mu tylko więcej czasu, żeby pomyśleć nad zemstą. Kiedy się z nim spotkałem, gdy powiedziałaś, że to on Cię skrzywdził wtedy po twoim występie... Ledwo powstrzymałem się od tego, żeby nie zabić go na miejscu.- przełknął ślinę głośno, przejeżdżając dłonią po całej swojej twarzy. -Patrzyłem jak leży w kałuży krwi, moja złość brała nade mną górę. Znam tego chłopaka od dziecka, razem z nim budowałem pierwsze domki na drzewach, cholernie ciężko patrzy mi się an to jak się, mam ochotę jedynie powiedzieć "Stary, pamiętaj kim jesteś i co kiedyś było twoim priorytetem w życiu" ale kurwa to nie zadziała. Zmienił się i jestem pewny, że szykuję dla nas takie gówno, z którego ciężko będzie nam się podnieść..


**

 Ziewnęłam leniwie, podsuwając Jeremiemu kawę dosłownie pod nos. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie pogodnie, kiwając kulturalnie głową w podziękowaniu. Justin opierał się o blat zamyślony, nawet wiedziałam, co siedziało mu teraz w głowię. Od naszej ostatniej rozmowy o Zaynie mineły z dwie godziny, a ja dalej miałam jeden wielki bałagan w głowie. Z jednej strony wiedziałam, że mamy siebie, a co nas nie zabije to nas wzmocni, ale z drugiej.. Bałam się tego, co będzie gdy wrócimy, a kiedyś nadejdzie ten dzień.
-Przypominasz mi moją żonę, słoneczko.- uśmiechnął się ponownie w moją stronę, przyglądając mi się uważnie. Moja twarz w ciągu sekundy rozpromienił uśmiech. Justin z tatą wiele opowiadali mi o Pattie i mimo ostatnich ciężkich lat w ich rodzinie, mogę stwierdzić, że Pattie jest złotą kobietą, którą trzeba traktować jak skarb. Zrobiło mi się ogromnie miło, ponieważ przypominać komuś  taką osobę to zaszczyt. Moje policzki pewnie już były całe pokryte różowymi plamami, to żenujące. Justin zachichotał cicho i objął mnie w talii od tyłu.
-Ponoć każdy mężczyzna szuka kobiety, która przypominać mu będzie w jakimś stopniu jego matkę.- pocałował mój policzek, na co Jeremy zagruchał.
-Jesteście najsłodsi.- zaśmiał się upijając łyk kawy. -Nawet kawę robi tak samo dobrą! Justin, chłopie lepiej trafić nie mogłeś!- ponownie moje policzki zalała fala ciepła. Kuchnie wypełnił ich wspólny chichot. Czy oni śmieją się z tego, ze się rumienie? Oh, nie!
-Wy dwoje! Przysięgam, że gdyby nie to, że jestem taka drobna, skopałabym wam tyłki!- wskazałam na nich palcem, a oni zaczęli się śmiać jeszcze głośniej, jeśli to w ogóle możliwe. Cholera, to miało brzmieć jak groźba, a nie jak żart! Oh, ironio.
-Co jest takiego śmiesznego, hm?- uderzyłam żartobliwie ich obydwu w ramiona, na co oboje zaczęli pocierać żartobliwie te miejsca.
-Kochanie, nigdy więcej tego nie rób, bo czuje, że więcej nie poruszę tą ręką!- zaśmiał się Justin, zbijając z ojcem piątkę, za ten tekst. Spojrzałam na niego gniewnie, następnie razem z nimi wybuchłam niekontrolowanym śmiechem.
-Młodzi są szaleni, naprawdę.- Jeremy wytarł łzę, która najprawdopodobniej zakręciła się w kąciku jego oka przez to jak długo się przed chwilą śmiał. Moje relacje z nim zbaczały na całkiem inny tor. Lepszy tor. Był ojcem mojego chłopaka, a traktował mnie już jak swoją rodzinę, ani razu nie dał mi odczuć, że jestem tu zbędna, wręcz przeciwnie. Razem mogliśmy żartować, wygłupiać się czy rozmawiać na poważne tematy. Bardzo też cieszyło mnie jak Justin zaczął się z nim dobrze dogadywać. Ich relację były niesamowite, często razem się wygłupiali, a to ja na nich krzyczałam, mając wrażenie, że są dziećmi pod moją opieką, ale to dobrze. W końcu mają takie relacje jakie powinni mieć zawsze i mimo straconych lat, dalej potrafią traktować się jak rodzina.
-Justin?- chwilę ciszy przerwał Jeremy, a Justin od razu na niego spojrzał, zamieniając się w słuch. -Kiedy masz zamiar się oświadczyć tej pięknej dziewczynie, w końcu chyba nie chcesz dać uciec takiemu skarbu?- tym pytaniem całkowicie wybił mnie z tropu i mimo, że z Justinem wiele rozmawialiśmy na temat naszej wspólnej przyszłości, o zaręczynach nigdy nie było jakoś mowy.
-Wszystko dzieje się w niespodziewanym czasie, Tato.- uśmiechnął się do niego. -Prawda, księżniczko?- posadził mnie na swoich kolanach. Zawstydzona schowałam twarz w zgięciu jego szyi. Nie obchodziło mnie, że rumieniłam się jak mała dziewczynka, byłam wśród rodziny, bynajmniej czułam, że są dla mnie jak rodzina. Jeremy kilka razy jeszcze rzucił jakimś żartem, rozśmieszając nas do bólu aż nagle nasz wspólny czas przerwał telefon. Telefon, który był wyczekiwany przez nas już od miesiąca, bo tyle właśnie byliśmy w Ohio i tyle już Pattie leżała w śpiączce.
-Pan Bieber?- usłyszeliśmy z Jeremiego komórki, którą trzymał mocno ściśniętą w męskiej dłoni. -Z tej strony lekarz zajmujący się pańską żoną. Myślę, że chciałby Pan ją zobaczyć jak i reszta rodziny. Pani Pattie się obudziła.- tym zdaniem nagle przestałam nasłuchiwać ich rozmowy, ponieważ Justin podskoczył ze mną na rękach niewiarygodnie szczęśliwy tak samo jak i jego tato.
-Jedziemy do niej, rodzino!- wykrzyknął Jeremy, wsuwając szybko buty i wybiegając razem z nami w stronę zaparkowanego na podjeździe samochodu.


~*~

Cześć! Trochę dobrego w tym rozdziale, a trochę też złego, dobrze znacie historię podziemia, wiecie, że Ci ludzie nie odpuszczają, ale ale ale! Pattie w końcu się obudziła i pozna się z Katy! Cieszycie się?

Proszę komentujcie, za jakiś czas czeka na was niespodzianka, która mam nadzieje bardzo wam się spodoba, buźka!

much love xx

poniedziałek, 18 maja 2015

24. Please, baby come back.

Rozdział nie był sprawdzany!  I am sorry!





Katy's POV:


Usiadlam przy drobnym ciele kobiety, przygladajac sie dokładnie rysą jej twarzy. Justin był tak strasznie podobny do swojej rodzicielki. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, gdy dostrzegłam bukiet czerwonych róż na jej szafce szpitalnej. Nigdy nie oczekiwałam zbyt wiele od życia, zawsze chciałam świetego spokoju i osoby, która dawałaby mi szczęście, nadzieje i miłość. Gdy tylko z Justinem odetchnęliśmy, myśląc, ze kłopoty sie skończyły, jego mama została postrzelona... To wszystko jest takie popieprzone. Nie znam jej, nigdy nie miałam okazji porozmawiać z nią nawet telefonicznie, ponieważ Justin nigdy nie mówił za wiele o swojej przeszłości i rodzinie, a ja po prostu nie pytałam. Nie chciałam naciskać. Teraz siedzę przy jej łożku w szpitalu obserwując wszystkie maszyny, do których jest podłączona zamiast przywitać sie z nią jak najlepsza synowa pod słońcem. Wiem, ze jestem dziewczyna Justina, żadna tam ze mnie narzeczona, do tego pewnie jeszcze daleko, ale mimo wszystko czuje jakieś ciepło bijące od jego rodziców. Pattie jest nieprzytomna, mimo to mam wrażenie, że cieszy sie z naszych odwiedzin i wspiera w tych ciężkich chwilach, Justina i Jeremiego. Tak bardzo chciałabym zastąpić im chociaż na chwile brunetkę. Starałam sie nawet ugotować dobry obiad, ale to z pewnością nie to samo, chodź widać, ze to doceniają. Wprowadziliśmy sie z Justinem do jego pokoju, staramy sie jak możemy zając czas jego ojca. Mężczyzna gdyby tylko mógł, nie odstępowałby Pattie na krok, ciagle czekamy na jakieś wiadomości, ale do tego potrzeba czasu. Minął prawie tydzień od kiedy jego mama tu trafiła i w sumie wiemy tyle ile na samym początku. Nic. Lekarze nic nie chcą mówić, ciagle coś ustalają, badają, sprawdzają.. Jestem cierpliwa osoba, jednak już mnie to meczy, wiec jestem w stanie wyobrazic sobie co czuje mój chłopak z tata. Ona jest im najbliższa, mimo, ze kontakt matka-syn zerwał sie kilka lat temu z głupich przyczyn, to nie ma znaczenia... Mama zawsze będzie najważniejszą osoba w jego życiu, to przecież ona dała mu życie. Nie każdy miał możliwość wychowywać sie u boku swoich rodziców, nie każdy miał kochająca matke, ale jednak każdy ja ma, bo niemożliwością jest to, żeby jej nie było. To naprawdę istotna rzecz w życiu każdego człowieka i każdy z nas powinien doceniać, co ma, bo mógłby nie mieć dosłownie nic. To naprawdę przykre, ze każdego ranka wychodzimy z domu, znudzeni monotonia, ale tak naprawdę każdy taki ranek powinien być początkiem czegoś nowego, niezwykłego. Każda minuta moze być ostatnia, wiec trzeba cenić ja jak ostatnia.
-Pattie...- jeknelam odgarniając jej ciemnobrązowe włosy, które lśniły. Justin rozmawiał tuż za szklana szyba z lekarzem, który zajmował sie jego matka od samego początku. Nie słysząc go, mogłam tylko domyślić sie jak jego ton głosu zmienia sie w ten chlodny, nieprzyjemny. Był tak strasznie wściekły i niecierpliwy, ale czy ktoś mu sie dziwi? W kilka dni zawalił sie mu świat pod nogami, a świadomość, ze rodziców ma jednych i w każdej chwili moze ich stracić uderzyła go w twarz jak skończona suka. Cholera. Tak bardzo chcialabym, zeby byl szczesliwy w pełni.
-Pattie, nawet nie wiesz jak bardzo wszyscy tu za Tobą tęsknią. Nigdy nie miałam przyjemności z Tobą porozmawiać, ale wiem, że mnie słyszysz. Wiem, że czujesz miłość, którą dażę twojego syna, po prostu to wiem!- wybuchnęłąm głośnym płaczem. Byłam słaba, nie wiedziałam już jak mam pocieszać Justina i wszystkich jego bliskich. Tak bardzo bali się o jej życie, a nadzieja w naszych sercach, codziennie gasła.. Żadnych postępów, stan się albo pogarszał albo był stabilny na chwilę. Nie mogę znieść tego, że jesteśmy bezsilni, kurwa nie zniose tego! Łzy coraz szybciej spływały po moich policzkach, zostawiając po sobie czarne smugi od tuszu do rzęs. 
-Jeszcze jakiś czas temu, również byłam nieprzytomna. Czułam się jak duch, niezdolny do poruszenia swoim ciałem, ale wiesz.. Wszystko słyszałam. Czasem wyraźne głosy, a czasem zakłucane przez nieprzyjemny szelest. Jestem przekonana, że Ty również mnie słyszysz, jednak twoje serduszko nie jest jeszcze zdolne do samodzielnej pracy, ale wiedz, że ma dla kogo bić. Pattie musisz wrócić, wszyscy Cię tu potrzebują! Mam dość wysłuchwiania historii na twój temat, chcę żebyś była, chcę Cię poznać, razem z Tobą gotować, żartować i te historię przeżywać, nie wysłuchiwać!- zanosiłam się płaczem, wtulając twarz w delikatną dłoń brunetki.
-Shhh..- ciepła dłoń chłopaka pogłaskała moje odkryte ramie, nawet nie wiem kiedy tu wszedł. -Chodź do mnie kochanie.- wydukał ledwo, jakby w jego gardle również rosła gula. Wtuliłam się w chłopaka, pociągająć nosem jak mała dziewczynka. Pękłam, jak bańka, która nie była w stanie wytrzymać zbyt długo na nieprzyjemnym, zimnym wietrze. Justin kojąco głaskał kciukiem moją szyje, szepcząc coś o tym, że będzie dobrze, że gorzej już być nie może i musimy wierzyć.. To niesamowite jak ten chłopak potrafii być silny i opiekuńczy, to jego mama jest w takim stanie, nie moja, a to on wyciera moje łzy. Coś nieprawdopodobnego. Podniosłam głowe powoli, patrząc w jego smutne, pełne strachu, karmelowe oczy. Te same, w których się zakochałam.. Które hipnotyzowały mnie, doprowadzały do szaleństwa, skrywały tajemnice.. Tak to te same oczy. Teraz jest jedna różnica, nie skrywają tajemnic i pokazują ból i złość. Domyślam się, że mimo, że Justin wybaczył rodzicom tą długą nieobecność w jego życiu, ciągle ich kocha, jednak jest również zły na siebie, że sam nie potrafił wyciągnąć pierwszy ręki.
-Nie bądz smutna, wszystko musi wrócić do normy, obiecuję.- pierwszy raz powiedział to tak pewnie, jakby sam Bóg go o tym zapewnił...

**

Dni mijały, a sytuacja z Pattie szła ciągle w coraz to lepszym kierunku. Lekarze chętniej mówili o tym na czym stoimy i czego możemy się spodziewać. Kobieta wracała do zdrowia, wykluczyli już nawet przeszczep, co oznacza, że wszystkie badania wskazały na to, że musi po prostu wrócić do siebie. Śpiączka, w której już lekarze nie mogą jej pomóc, zależy tylko od niej i jej organizmu. Z tego, co wiem, mogą próbować ją wybudzić i powoli odłączać te przeróżne maszyny, ale to z czasem. Czas w Orlando z Justinem zaczęliśmy spędzać coraz lepiej. Gdy tylko jego mamie się polepszyło, od razu w grę weszły różne imprezy i bardzo mnie to cieszy, musimy się trochę rozerwać. Jeremy też coraz lepiej wszystko znosi, każda dobra wiadomość to jakieś światełko w tunelu dla nas i reszty rodziny. Wierzę, że się uda, Justin jest silny, a to ona go urodziła, więc po kimś musi to mieć. Jestem pewna.
Uśmiechnęłam się zalotnie do bruneta, który podawał mi co kilkanaście minut nowe, mocniejsze drinki. Justin przewrócił na mnie oczami, śmiejąć się z mojego zachowania, wiedziałam jednak, że jest zazdrosny. Drażniłam się z nim, bo uwielbiałam to kiedy pokazywał wszystkim, że jestem tylko jego.
-Nie nabiorę się na to znowu, Jones.- wziął do ręki swojego drinka, najwidoczniej delektując się nim, a do tego obserwując mnie uważnie.
-Nie? Na to też nie?- zaśmiałam się pochylająć perfidnię przed jakimś kolesiem przy barze, podnosząc ulotkę z blatu.
-Nie ma mowy.- zaśmiał się bez humoru, rozglądając się po klubie. Byliśmy czasami jak przyjaciele, drącząc się ze sobą, nie przekraczaliśmy granic. Lubiliśmy robić sobie nawzajem na złość, ale nigdy jeszcze nie dochodziło do rzeczy, których nie potrafilibyśmy znieść. Kochałam go najmocniej, nie wyobrażałam sobie, żeby go zranić tylko po to by czuł zazdrość. Wiem, że jest zazdrosny gdy tylko ktoś na mnie spojrzy, ale błagam jestem tancerką, chłopak musi do tego przywyknąć, inaczej zwariuję. Wyróżniam się spośród tłumu, poczuciem rytmu, Justin przywyknął. Łapiąc jego dłoń, zrobiłam kilka dużych kroków w stronę tłumu, bujającego się do rytmu naprawde fajnej piosenki. Chłopak objął mnie w pasie i sunął językiem po mojej dolnej wardze. Jeknelam z przyjemności, która mi dostarczał, ignorując ludzi, którzy w sumie nie zachowywali sie lepiej. Przejechałam dłonią po jego kilku dniowym zaroście przyglądając sie dokładniej jego tatuażowi na szyi. Justin strasznie pracował nad swoja cierpliwością i muszę przyznać, ze był dla mnie wzorem. Nawet w cholernie ciężkiej dla niego sytuacji, która jest obecny stan jego matki, potrafi jakoś czekać i nie wariuje. Jestem z Ciebie dumna aniołku- pomyślałam uśmiechając sie słodko do chłopaka, który zdezorientowany, zmarszczył brwi.
-Najpierw rozbierasz mnie wzrokiem na środku parkietu, a teraz uśmiechasz sie do mnie jakbym miał sześć lat i ubrudził sobie nosek bita śmietana, co jest z Tobą nie tak, Katy Jones..- zaśmiał sie, kręcąc głowa w niedowierzaniu. 
-Kobieta zmienna jest, pamiętaj, Bieber..- wyszptalam mu do ucha, odsuwając sie i ponownie rozbierając go wzrokiem. Na buzi chłopaka pojawił sie ten sławny i dobrze mi znany, łobuzerski uśmiech. Zjechałam ręka z jego szyi aż po sama gumkę od jego bokserek. Bawiąc sie nią przez kilka sekund, postanowiłam droczyć sie z nim tak bez końca. Przeniosłam swoje mokre pocałunki na jego szyje, przegryzając ja delikatnie, co jakiś czas. Kręcąc kołeczka po jego zarysowanych mięśniach brzucha, do moich uszu doszło ciche jekniecie, oznaczające niedosyt. 
-Nie baw sie mną, bo wiesz, ze jestem gotowy zrobić to przy wszystkich.- warknął seksownie ściskając mój tyłek. Ludzie bawili sie, dając ponieść sie jak zwykle muzyce. Migające na zmianę światła, utrudniały wszystkim widoczność na mnie i szatyna, ale tak w sumie kogo to obchodzi. Ciagnąć chłopaka za dół koszulki, oparłam go o ścianę, napierając swoim podbrzuszem na jego krocze,
Które było w takim momencie jednym wielkim wybrzuszeniem. 
-Kochanie, twój kolega jest taki twardy..- zakręciłam tyłkiem, otrzmujac za to klapsa. Kara? Ups..
-Ciekawe, co by było gdybyśmy byli sami, a jedyne, co by nas dzieliło to
materiał moich majtek..- przegryzłam płatek jego ucha.
-Niegrzeczna dziewczynka, kocham Cie taka, mała..- jęknął podniecony, próbując wsunąć swoja dłoń pod moj bieliznę.
-Nie, nie, nie...- kręciłam z rozbawieniem palcem przed jego piękna buźka. 
-Na to trzeba sobie zasłużyć, Bieber.- dodałam, wiedząc, ze stąpam po cienkim lodzie.
-Nie drocz sie ze mną, jestes cała moja i moge sobie brać to, co moje gdzie i kiedy chce..- zdenerwował sie.
-To czemu tego nie weźmiesz, przecież widać, że bardzo tego chcesz..- podpuszczalam go, ciągnąć koncówki jego włosów. Chlopak podniósł wzrok przyglądając sie mi przez chwile, w jego karmelowych teczowkach dominowało podniecenie i ciekawość. Myślał nad czymś intensywnie, zachichotalam bez żadnego sensu, ale to nic dziwnego, ilość alkoholu we krwi dawała o sobe znać. Zakręciłam kosmyk swoich brązowych, gęstych włosów na palcu, przegryzając warge. Co ten Justin znowu wymyśli... -pomyslałam,
przyglądając sie jemu uważnie.
-Chodź.- na jego buzi pojawił sie łobuzerski uśmieszek, taki, którego nikt nie potrafił podrobić. Chłopak ciągnął mnie za rękę w stronę wyjścia, kołysalam sie trochę, jednak jego silne ramiona mnie podtrzymywały. Chichotalam bez żadnego powodu, Justin śmiał sie ze mnie, jednak sam był trochę wstawiony. Taki juz jakoś jest, on zawsze moze wlać w siebie dużo alkoholu i daje radę panowac nad sobą, ja jednak tak nie mam. Wręcz przeciwnie. Zatrzymałam sie, puszczając dłoń chłopaka, ludzie przy  wyjściu szturchali mnie, próbując przepchać sie do środka, ja jednak chciałam juz wyjsc. Kręciło mi sie w głowie i w sumie trochę zachciało mi sie wymiotować, sama nie wiem kiedy, upadłam, przez brak równowagi na swoich wysokich szpilkach.



Justin's POV: 


Lustrując wzrokiem wszystkich ludzi, którzy przepychali sie do środka klubu, przewróciłem oczami. Chciałem wyjsc juz z Katy na zewnątrz i zabrać ja w miejsce, które wydawało sie całkiem niezła niespodzianka. Dziewczyna wyrwała swoja drobna piąstkę z uścisku mojej dłoni i upadła na podłogę. Nic dziwnego, została szturchnieta przez jakiś kolesi próbujących wbić sie na imprezę. 
-Popierodliło was?- warknąłem w ich stronę, kucając przy jej drobnym ciele na podłodze. Mężczyźni lustrując mnie wzrokiem podnieśli ręce do góry, w obronnym, przepraszającym geście. 
-Pizdy, a nie faceci.- mruknalem pod nosem prawie niezrozumiale. Brunetka mimo mocnego upadku, ciagle sie śmiała. Wytarzepalem wierzchem dłoni jej tyłek, który z pewnością jutro bedzie ja bolec. Zaśmiałem sie gdy dziewczyna splatla dłonie wokół mojej szyji, kołysząc sie w rytm jeszcze odrobine słyszalnej dla nas myzyki.
-Kochanie, idziemy stad, dobrze?- schowałem kosmyki jej włosów za ucho.
-Tak, zgadzam sie.- zasulutowala, żartobliwie. Pochyliłem sie, biorąc dziewczynę na ręce. Wyszliśmy z klubu znacznie szybciej niż myślałem. Przechodząc przez próg drzwi, ciepłe powietrze uderzyło moja juz i tak rozgrzana skore. Wziąłem kilka głębokich wdechów na świeżym powietrzu, Katy za to ściągnęła swoje buty, korzystając z tego, ze aktualnie robiłem za jej rycerza. 
-Gdzie twoja zbroja i biały koń, ukochany?- zażartowała, a ja od razu wybuchnalem śmiechem. Była pijana i język jej sie płatał, jednak w dalszym ciagu była strasznie urocza.
-Dobrze wiemy, ze wolisz mnie bez zbroji, a najlepiej bez niczego.- mrugnalem do niej, a kolor jej policzków w kilka sekund stal sie purpurowy.
-Nienawidzę Cie.- naburmuszyła sie, czując sie zawstydzona i schowała twarz za kosmykami swoich włosów.
-Kochasz mnie.- cmoknąłem ustami w powietrze, pewny swych słów.
-Nie.- powiedziała twardo, kręcąc w głowa jak mała dziewczynka. Droczyla sie ze mna, wiec musiałem jej udowodnić kto tu na racje. Postawiłem dziewczynę na ziemi, a dokładniej to na swoich butach. Stała na palcach, ciepły wiatr rozwiewał jej delikatnie spłatane włosy. Kilka latarni świecących w pobliżu dawały nam możliwość spojrzenia w swoje oczy, jednak to księżyc najmocniej rozświetlal ta dzielnice w nocy. Dziewczyna zagryzła wargę, powstrzymując swoje kąciki ust, które  chciały uciec do góry i stworzyć piękny, szczery uśmiech. Katy kochała takie romantyczne chwile, a najbardziej wtedy, gdy wychodziły spontanicznie. Przejechałem kciukiem po jej wilgotnych wargach, kręcąc następnie małe serduszko na jej szyji. Dziewczyna odruchowo otworzyła szerzej usta, wciągając głośno powietrze. Uśmiechnąłem sie zalotnie, ciesząc sie ze swojego małego zwycięstwa. Działem na nią jak magnez, ona nie mogła sie oszukiwać, a nawet żartować. Ciągnęło nas do siebie nawzajem. Zrobiłem kilka pewnych kroków w przód, przez, co dziewczyna skórzana kurtka oparła sie o ścianę. Ręce oparłem po jej bokach, zatrzymując ja w ten sposób w pułapce. 
-Jak możesz kłamać w ten sposób..- zaśmiałem sie krótko, oblizując wargi. -Nie możesz mowić, że mnie nie kochasz kiedy widzę, ze masz ochotę w tym momencie mnie rozebrać.- puściłem jej łobuzersko oczko, a ona jedynie spuściła zawstydzona wzrok. Zachowywalismy sie jakby to była nasza pierwsza z randek. Słotkie słówka, rumieńce...
-To, ze chce, żebyś mnie przeleciał nie znaczy od razu, ze muszę Cie kochać.- ciągnęła dalej dręczenie mnie, jednak byłem coraz bliżej końca.
-Nie.-powiedziałem stanowczo.
-Co nie?- zapytała od razu, patrząc na mnie z dołu swoimi dużymi, brązowymi oczami. Byłem od niej o dwie głowy większy i naprawde to lubiłem, bo mogła czuć sie przy mnie jeszcze bardziej bezpiecznie.
-Nie jestes taka.- powiedziałem ze szczerym uśmiechem, patrząc jak oczy dziewczyny błyszczą. -Nie robiłabys tego z kimś, kogo nie dazysz uczuciem, wiem to, a fakt, ze zrobiłaś to ze mna pierwszy raz w swoim życiu, przekonuje mnie do tego, ze mnie kochasz.- uśmiechnąłem sie ponownie, jej serce zmiękło, a oczy wypełniły sie szczęściem. Zajakala sie na początku próbując wymyślić kolejna wymówkę, jednak wiedziała, ze miałem racje i wygrałem ta zagrywkę. Czasami naprawde byliśmy jak małe dzieci.
-Tak, masz racje. - wciągnęła głośno powietrze. -Kocham Cie, najmocniej na świecie.- dodała, a moje serce zalała fala ciepła.
-Ja Ciebie też, Katy.- cmoknąłem czubek jej nosa. 

Spacerowaliśmy, rozmawialiśmy, wygłupialiśmy sie i co najważniejsze po prostu swietnie sie bawiliśmy. Całkowicie ignorowaliśmy fakt, ze jest środek nocy, a my idziemy prawie pustym miastem z pizza w rożku z taniego baru. Brunetka juz dawno wytrzeźwiała, obserwowałem jej kasy ruch dokładnie. Poruszała sie z grają, jak nigdy, naprawde. Uśmiechałem sie pod nosem jak debil, ciesząc sie po prostu z tego, ze ja mam. Nigdy nie bawiłem sie w takie rzeczy, uważałem to za stratę czasu, a romantyczne spacery wrzucałem do worka pod tytułem "niepotrzebne gowna", teraz jednak jest inaczej. Musiałem trafić na taka kobietę jak ona, zakochać sie i dorosnąć. Splotłem nasze dłonie, wyrzucając swój i jej pusty rożek po jedzeniu. Byliśmy prawie sami, ale nie ma sie, co dziwić, prawie każdy spał o tej porze. Znałem trochę to miasto, jednak kompetnie nie orientowałem sie gdzie zmierzamy. W sumie z nią, mogłem iść wszędzie. Kochałem ją, nam wariat, naprawde. Obojętne mi było gdzie, ważne, ze przy niej. Rozmawialiśmy o rożnych rzeczach, pierdołach lub nie, ale spokoju nie dawał mi jeden temat. 
-Myślałaś kiedyś o naszej przyszłości? No wiesz, tego jak bedzie, jesteśmy razem kilka miesięcy, nigdy nie pomyślałbym, ze po takim czasie mógłbym traktować poważnie związek, jednak z tobą, wszystko jest inaczej.- zatrzymalismy sie na plazy, dziewczyna niosła w lewej ręce swoje szpilki, zmęczona chodzeniem usiadła na chlodnawym piasku, a ja tuż przy niej. Parzyła mi prosto w oczy, najwyraźniej myśląc nad dobrym doborem słów, wsłuchiwałem sie w szum omijających sie, małych fal o brzeg. Justin romantyk? Nie.. To był naprawde spontaniczny spacer, ale cieszę sie, ze tak sie udał. 
-Wiesz..- zaczęła niepewnie, rysując coś na piasku. -Gdy byłam dzieckiem zawsze marzyłam o tym, żeby być księżniczka. Chcialam mieć swój pałac, swój duży piękny ogród i co najważniejsze swojego rycerza. Chciałam być szanowana, doceniana i dobrze traktowana. Z wiekiem jednak, zrozumiałam i pogodziłam sie, ze nigdy nie będę księżniczka, ze moje zycie obejdzie sie bez tego wymarzonego pałacu i ogrodu, jednak ciagle miałam nadzieje na rycerza. Patrzę teraz na Ciebie i wiesz, nie potrzebuje niczego więcej. Z pałacem, pieniędzmi, pięknymi różami w dużym ogrodzie czy bez.. Nieistotne, rozumiesz? Ważne, ze mam Ciebie i szczerze to bardzo dużo myśle o naszej przyszłości, dlaczego mowie naszej? Bo żadna inna w grę juz dla mnie nie wchodzi, ja po prostu nie umiałabym bez Ciebie żyć.- powodziala, a po jej policzku spłynęła pojedyncza, łza szczęścia. Nie uważałem sie nigdy za mięczaka, ale to, co powiedziała.. Cholera miałem szklanki w oczach, nikomu nigdy na mnie tak nie zależało, w sumie zacząłem zastanawiać sie czy jestem tego w ogóle wart.
-Nie chce powtarzać Ci tego zbyt często, bo te słowa mogą stracić na znaczeniu, ale cholera Katy jestes najlepszych, co mnie spotkało i naprawde Cie kocham.


                          ~*~ 

I wszyscy żyli długo i szcześliwie....
Żartuje, mam was!
Rozdział dodaje, coz po naprawde długiej przerwie, nie mam zamiaru sie tłumaczyć czy was przepraszać, bo tak po prostu wyszlo, nie miałam tez za bardzo weny, ale skoro wróciłam to znaczy, ze mam głowę pełna pomysłów! Kto kocha Jaty, zostanie ze mna do końca, wspierając mnie komentarzami, a kto nie to coz...
Do następnego! *jeszcze tylko 5 dni i nowy* wpadajcie 24 maja, przeczytać rozdział 25, ily! <3

niedziela, 29 marca 2015

23. Where are u now that I need ya?




Justin's POV:


Ciągnąłem swoją walizkę, spoglądając na Katy, która uparcie męczyła się ze swoim bagażem. 
-Kochanie, przecież wiesz, że mogę wziąć twoja walizkę.- zaśmiałem się patrząc na dziewczynę. Była taka uparta, ale to dobrze. Nigdy nie dawała wejść sobie na głowę, jest silna i niezależna. 
-A ty przecież wiesz, że dam sobie radę.- uśmiechnęła się delikatnie, zakładając okulary przeciwsłoneczne na głowę. Było całkiem ciepło, z pewnością cieplej niż w Nowym Yorku, ale to nie to się liczyło. Od telefonu ojca minęły 4 godziny, a ja naprawdę już umierałem w środku ze stresu. Podając dokładny adres hotelu, w którym mieliśmy się zatrzymać, spoglądałem przez okno. Taksówkarz najwidoczniej widział nasz pośpiech, wiec droga zleciała w niesamowitym tempie. Lot samolotem na szczęście przespałem, wiec te cztery godziny aż tak mi się nie dłużyły. Działaliśmy szybko, walizki pozostawione na środku hotelowego pokoju w ogóle mnie w takim momencie nie obchodziły. Znałem ta okolice, wychowywałem się tu, wiec orientowanie się w terenie nie było kłopotem. Szpital znajdował się kilka ulic od hotelu. 
-A teraz proszę zawieźć nas na ten drugi adres.- powiedziałem podając taksówkarzowi, który na nas poczekał przed wejściem, telefon. 
-Już się robi. Jeśli nie trafimy na korki, powinniście dotrzeć tam w 10 minut.- powiedział, a ja odetchnąłem z ulga. Jeszcze kilka minut, kilkaset sekund dzieliło mnie od tego, żeby poznać wszystkie szczegóły, informacje.. Żeby w ogóle dowiedzieć się co się stało. Mama nigdy nie chorowała, nie wiem, co jest grane. Katy delikatnie pocierała moja dłoń, posyłając mi od czasu do czasu uśmiech pełen otuchy i nadziei. Ta dziewczyna tak wiele dla mnie znaczyła i tak bardzo mnie kochała. Sposób w jaki na siebie patrzyliśmy dosłownie zalewał moje serce ciepłem. Kochanie się z nią, przytulanie, całowanie, spędzanie czasu, wygłupianie i po prosu życie z nią było najlepsze. Nie chce nikogo innego. Nigdy. 
-Jesteśmy.- wskazał ręka w stronę ogromnego szpitala. Świetnie, teraz będzie trzeba się tam odnaleźć. Zostawiłem kierowcy podaną sumę, dosłownie wbiegliśmy do środka. Chmury przykryły słońce, co miedzy innymi oddawało mój nastrój. Byłem ponury i smutny, ale w sumie w takiej sytuacji jak mogłem być szczęśliwy? Głos moje ojca i te słowa "Jej serce w każdej chwili może przestać bić" zajmowały moje myśli. 
-Będzie dobrze..-słaby głos Katy, wyrwał mnie z zamyślenia. 
-Musi być.- powiedziałem kierując nas na oddział, na którym leżała Pattie. Nogi nagle odmówiły mi posłuszeństwa, serce zaczęło bić dziesięć razy szybciej, a coś w brzuchu wywinęło w nieprzyjemny sposób fikołka. Na końcu długiego korytarza, na krześle spoczywał mężczyzna po czterdziestce. Z każdym krokiem widziałem lepiej jego i każdy szczegół. Jego lewe ucho dalej zdobił srebrny okrągły kolczyk. Ręce pokryte były tatuażami, a na głowie tradycyjnie miał czapkę. Nic się nie zmieniło. Mężczyzna podniósł wzrok, zawieszając go na mnie. Powietrze zgęstniało, a coś w moim gardle utrudniało mi wypowiedzenie się, chociaż w sumie nie miałem nic do powiedzenia. Wzrok Jeremiego zawiesił się następnie na Katy. 
Jego oczy nabrały na chwile blasku, a kąciki ust uniosły się ku gorze w miły sposób.
 -Tato..-zacząłem patrząc na niego, a następnie na Katy. -To jest Katy, moja dziewczyna.- dodałem obejmując brunetkę, przyciągając do siebie i całując w czoło. 
-Domyśliłem się.- uśmiechnął się patrząc na nas. -Jednak jestem w szoku, mój syn ma dziewczynę, która kocha.- przetarł swoją twarz, dłonią w zdziwieniu.
-Skąd pewność, że mnie kocha?- uśmiechnęła się Katy, patrząc na mojego ojca. 
-Wystarczy mi sposób w jaki na Ciebie patrzy..- powiedział, a jego uśmiech się ulotnił. -Tak samo patrzę na jego matkę.- dodał, opadając delikatnie na szpitalną ławkę.
 -Co się stało z mamą, nie wytrzymam tego już dłużej, chce wiedzieć wszystko. Wszystko, rozumiesz?- dałem nacisk na ostatnie zdanie, siadając z Katy obok niego. Jeremy wziął głęboki oddech, patrząc przed siebie, a w jego oczach zabłysnęły łzy. 
-Wychowałeś się wśród złych ludzi, nasza dzielnica nie należała do najciekawszych, a na świecie jest mnóstwo zła i bandytów. Twoja mama zawsze była uparta i samodzielna kobieta. To było jedna z wielu rzeczy, za które ja ogromnie kocham. Mogę siła ja zatrzymywać, a ona i tak zrobi zawsze, co chce. Może jest niska i drobna, ale cholera, nie znam nikogo tak upartego i zawziętego jak ona, a ty masz to po niej. Zawsze dostajecie to czego chcecie.- jego głos był słaby, zdawałem sobie sprawę, ze mówienie o tym sprawia mu ogromny trud. -Ostatniego wieczoru chciała po prostu się przejść. Wyjść do ludzi, może zahaczyć o jakiś klub, żeby wypić jakiegoś drinka. Mamy swoje lata, ale dalej jesteśmy tacy szaleni jak kiedyś. Pokłóciłem się z nią, powiedziałem, ze znam powód, przez który chce coś wypić. Dobrze znasz Pattie, ona sięga po alkohol tylko wtedy, gdy jest jej z czymś bardzo źle i smutno. Nie piła nigdy często, a ostatnimi wieczorami topiła smutki w jednej czy dwóch butelkach wina. Byłem zły, tłumaczyłem jej, ze to zły sposób i ze problemy trzeba rozwiązywać, a nie starać się o nich zapomnieć. Nie rozmawialiśmy przez resztę wieczoru w domu, to była dziwna noc, źle spałem i gdy obudziłem się w środku nocy, nie było jej obok. Znając życie, nie mogła zasnąć i chciała właśnie dopiąć swego. Wyszła i kierując się przez te pieprzone ulice, jakiś chory skurwysyn dla zabawy ja zaatakował. Policja dalej go szuka, a ja jak na ten moment mogę tylko się domyślać jak to dokładniej było, bo twoja mama dalej się nie obudziła i nic nie jest pewne Podejrzewamy, ze próbowała się bronić czy uciekać, jeśli zobaczyła jego twarz, poczuł się zagrożony i... Strzelił do niej.- moje serce biło szybko, a z oczu wypłynęły łzy. Świat nagle runął, a mój nierówny oddech utrudniał wszystko. -Justin, naprawdę żałuje, powinienem pójść z nią, ale nie pomyślałem, ze wyjdzie gdy zasnę.. Na szczęście taki mężczyzna znalazł ja od razu po zdarzeniu, lekarze zrobili wszystko, żeby jest stan był chociaż stabilny.. Jej życie dalej jest zagrożone, kula była w okolicach jej serca, co wyjaśnia to, ze jest podłączona do rożnych maszyn. Wciąż robią badania, nie są pewni, ale ja wierze, ze z tego wyjdzie. Teraz wszystko zależy od niej i od tego czy ta kula faktycznie uszkodziła jej serce, które będzie trzeba przeszczepić, jeśli do tego doszło..- skończył mówić, a mój obraz był już całkowicie rozmyty. Twarz schowałem w dłonie, a łokcie oparłem o swoje kolana. Oddychając głośno, nie potrafiłem kontrolować łez, spływających po moich policzkach.
-Nie..- wydukałem nie wierząc w tą całą sytuacje. -Nie!- krzyknąłem głośno uderzając o ścianę obok. Bezsilność ściskała moje serce, a nowe łzy bezradnie spływały po policzkach. Ciągnąłem za swoje włosy zadając sobie przy tym ból. Nie wierze w to.- powtarzałem. Nie wierze, kurwa! 

**

Nobody's POV:

Cichy szloch chłopaka wypełnił szpitalny korytarz. Jego głowa spoczywała na kolanach dziewczyny, która z całych swoich sił starała się być silna. Silna tylko dla niego, chciała być jego oparciem. Kochała go, niewyobrażalnie mocno, a ból który ściskał jego serce wbijał nóż w jej plecy. Brunetka nie znała Pattie. Nigdy nie miała okazji poznać historii Justina i jego rodziców, często chciała spytać, ale wiele sytuacji wskazywało na to, że to dla niego ciężkie, więc po prostu nie pytała. Sama miała za sobą ciężką przeszłość, kontakt z rodzicami był gorszy niż mogła doświadczać w najgorszych koszmarach, ale jakoś sobie z tym radziła, a Justin? Załamany z głową na jej nogach, próbował od kilkunastu minut zaczerpnąć w spokoju powietrza, jednak płacz utrudniał mu tą czynność. Wiecie jak ciężko było jej na to patrzeć? Jeremy wpatrzony w Justina, który od dobrych trzydziestu minut powtarzał "Nie. Nie wierzę. To nie może być prawda!" sprawiał, że w gardle Katy rosła gula. To takie trudne patrzeć gdy twój aniołek cierpi. Jej serce prawie krwawiło, chciała krzyczeć, płakać, upaść na podłogę, zwinąć się w kulkę i zapomnieć. To ją całkowicie złamało, nie znała wcale tej kobiety, ale była ona mamą jej całego świata. Ta kobieta dała życie chłopakowi, bez którego ona w tym momencie żyć by nie potrafiła. Dziewczyna próbowała pozostać silna, pokazywała mu, że jakoś sobie z tym radzi i on też da radę, że jest silnym murem teraz dla szatyna, ale niestety.. Łzy w coraz szybszym tempie spływały również po jej policzkach, a ściśnięte gardło nie pozwalało na wypowiedzenie jakichkolwiek słów.
-Justin, gdybyś tylko chciał do niej zajrzeć..- Jeremy po długiej ciszy, powiedział, kładąc dłoń na ramieniu chłopaka.
-Mogę?- szatyn podniósł głowę, patrząc na swojego ojca. Jego oczy były pełne nadziei, przez chwilę nawet pojawił się w nich jakiś blask i to wcale nie były łzy. Tak bardzo chciał być blisko mamy. Chciał zrobić wszystko, żeby wróciła do zdrowia, ale był dorosły, wiedział, że teraz lekarze nie mogli im niczego obiecać i zapewnić. Te kilka dobrych godzin w szpitalu, nieprzytomna Pattie, spędziła na przeróżnych badaniach.
-Oczywiście, że możesz.- powiedział Jeremy, pocierając jego ramiona. -Nie trafiłeś na godzinę odwiedzin, ale nie powinni mieć z tym żadnego problemu, rozmawiałem już o tym z jej lekarzem.- delikatnie posiwiały mężczyzna, dodał i kiwnął głową w stronę szklanych drzwi, żeby zachęcić chłopaka.
-Kochanie, idź do niej, naprawdę.- powiedziała Katy, patrząc opiekuńczo w jego oczy, w których nagle zapanował jakiś strach, lęk. -Będzie dobrze, na pewno chcesz ją zobaczyć.- dodawała mu otuchy, głaszcząc po policzku. Jeremy pierwszy raz dumny z syna od niepamiętnych czasów, przyglądał się parze z uśmiechem na twarzy. Nie mógł uwierzyć, że chłopak tak poukładał sobie życie i ma przy sobie tak cudowną kobietę. To wydawało się niemożliwe, ale przecież Jeremy nie był świadomy wydarzeń sprzed jeszcze kilku tygodni i przeszłości, która z czasem może wrócić do Justina z podwójną siłą. Szatyn po chwili namysłu podniósł się z krzesła, podciągając delikatnie swoje jeansy. Gdy zbliżył się już do drzwi, a jego dłoń znalazła się na klamce od sali Pattie, usłyszał  kaszlnięcie Jeremiego.
-Mama byłaby dumna gdyby to widziała. Zawsze nosiłeś je za nisko.- zażartował, próbując rozluźnić atmosferę. Justin zaśmiał się krótko, patrząc na swoje spodnie. Jego uśmiech zniknął w momencie, w którym spojrzał ponownie na klamkę. Przymknął powieki, oddychając głęboko. No dalej Justin, nie bądź takim mięczakiem.- myślał. Chłopak postawił krok, zamykając za sobą drzwi. Wokół niego było mnóstwo maszyn, a między nimi znajdowało się szpitalne łóżko. Łóżko, na którym leżała jego mama. Chłopak wplótł palce w swoje włosy, podchodząc bliżej. Czuł się cholernie niezręcznie, nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Wyciągnął drżącą dłoń w jej stronę, jednak coś go sparaliżowało. To było takie głupie, spotkanie jej po tylu latach musi odbywać się tu, w szpitalu, kiedy jej życie stoi pod wielkim znakiem zapytania. Pierdolony los.
Chłopak usiadł na krześle, zapatrzony w kobietę jak w obrazek. Kochał ją całym sercem, miał jej za złe rzeczy, które wydarzyły się w przeszłości, ale nie to teraz się liczyło. Był zły na siebie i na rodziców, zmarnowali tyle wspólnych lat, momentów, świąt i ogólnie chwil, a teraz siedzi w szpitalu i nie jest pewny czy kiedykolwiek będzie miał szanse to wszystko nadrobić. Ponownie wyciągnął dłoń w jej stronę, położył ją na jej zimnym policzku, a z jego oczu wypłynęły nowe, świeże łzy. 
-Mamo.- wydukał, patrząc na jej buzię, która była wyjątkowo blada.
-Mamo, pamiętasz mnie jeszcze?- jego cichy głos wypełniał pomieszczenie. Justin dobrze wiedział, że jest nieprzytomna, jednak wierzył w to, że go słyszy. Przykry był fakt, że jeszcze niedawno siedział przy łóżku Katy, czekając aż się wybudzi, a teraz musi czekać na swoją rodzicielkę. Drżącą dłonią przejechał po jej dłoni, jednak nic się nie wydarzyło. Dosłownie nic. Schował twarz w swoje dłonie, żeby uciszyć jakoś swój płacz, nad którym nie potrafił panować. Serce ściskało go na widok bezbronnej brunetki, pragnął by otworzyła swoje piękne niebieskie oczy i ucieszyła się na jego widok. Miał tak wiele jej do powiedzenia, chciał, żeby wiedziała, że się zmienił, że jest coraz lepiej, że może wybaczyć jej i Jeremiemu to, że nie było ich blisko, gdy bardzo tego pragnął. Justin był wpadką, trochę nieproszoną niespodzianką, która zakłóciła spokojne, beztroskie życie nastolatków. Pattie kochała go całym sercem, jednak nie nadawała się na matkę, gdy był małym chłopcem. Była na to za młoda i nie zawsze radziła sobie z tym tak jak reszta. Kilka tygodni przed tym wypadkiem, przez który leży w tym momencie nieprzytomna, zaczęło coraz bardziej męczyć ją sumienie. Justin uciekł z domu jak miał jakieś siedemnaście lat, usamodzielnił się w Nowym Jorku i nie odezwał nawet słowem do rodziny. Pattie miała jednak mały dostęp do jego życia dzięki Justina kuzynowi. Michael miał całkiem dobry kontakt z Justinem i nawet mieszkał blisko niego, kiedy tylko zjeżdżał do rodzinnego miasta, został atakowany przez milion pytań Pattie. Kobieta cholernie żałowała, chciała cofnąć czas, zapewnić szatynowi lepszą przyszłość, bo jako nastoletnia matka nie miała wielu możliwości. Pieprzone sumienie ją męczyło, była bezradna, nie mogła zrobić nic ku temu, żeby coś zmienić. Justin uciekł od nich dawno temu, była przekonana, że jej nienawidzi, dlatego nawet nie starała się w stu procentach do niego dotrzeć. To było jednak jedno wielkie nieporozumienie, bo Justin myślał, że to ona nienawidzi jego. Każdego dnia czekał na jakąś wiadomość od nich, prosił Boga, żeby szukali go i chcieli sprowadzić do siebie. Nienawidził się narzucać, a jego relacje z rodzicami, gdy był nastolatkiem były naprawdę straszne. Buntował się, wypominał im, że nigdy ich dla niego nie było wystarczająco. Mówił, że czuł się dla nich nic nie warty, że gdy chciał mieć ich blisko oni byli jak najdalej się dało. Gdy szatyn uczęszczał do przedszkola, szukał wzrokiem podczas różnych teatrzyków swoich rodziców. Mały słodki Justin poszukujący dwóch par błękitnych oczu na widowni, czy to nie brzmi smutno? Tak bardzo jak Pattie była zła na niego, gdy on wypominał jej, jaką złą matką była gdy był mały, najbardziej zła była na siebie. Nienawidziła siebie za to, że nie dała mu wszystkiego, jednak Justin też nigdy nawet nie starał się być wyrozumiały. On nigdy nie musiał mieć na głowię tyle, co oni. Nie postawił się ani razu w jej skórze, nie wie jak to jest gdy rodzi się chłopca w osiemnastym roku życia. Pattie nie miała żadnego wsparcia oprócz Jeremiego, który głównie pracował po to, żeby starczało im na najpotrzebniejsze rzeczy. Justin twierdził, że zmarnował im życie tym, że się urodził, jednak Pattie uważała i do końca uważać będzie, że mimo tego jak to wszystko się potoczyło, Justin jest najlepszym, co im się przytrafiło. 
Jedno piknięcie, drugie piknięcie, trzecie, czwarte, dziesiąte, czterdzieste pierwsze i tak ciągle.
Maszyny zagłuszały jego myśli i naprawdę przerażała go ich ilość. 
-Wiesz..- zaczął cicho, po czym odchrząknął, bo jego głos był zachrypnięty. -Tak naprawdę nie wiem, co się z nami stało. Tyle lat czekałem, tyle dni, świąt i urodzin Cię ominęło.- szatyn kręcił głową w smutku. -Bylem taki wściekły tamtego dnia, wyprowadziłem się tylko dlatego, żeby zobaczyć czy za mną pobiegniesz, czy zaczniesz mnie szukać, czy będziesz próbowała się do mnie dostać.. Nie próbowałaś. Zdaję sobie sprawę, że byłem bardzo trudnym nastolatkiem, ale ten okres to nie był czas, żeby uważać mnie za najgorszego. To był czas na to, żebyś mogła wykazać się jako moja przyjaciółka. Zamiast krzyczeć na mnie, mogłaś przyjść powiedzieć jak bardzo boli Cię gdy się Ciebie nie słucham, jak mocno chcesz tego, żeby było normalnie. Gdybyś tak postąpiła, starałbym się być grzecznym i dobrym dzieckiem, jednak ty wszystko załatwiałaś krzykiem. Naprawdę momentami zastanawiałem się nad tym, po co mnie w ogóle trzymacie w domu. Nie czułem się kochany i nie czułem, że mnie potrzebujecie, jednak ja potrzebowałem was, a was nie było. Teraz jestem tu patrzę na Ciebie i powinienem Cię nienawidzić. Tylko jest problem. Zamiast Cię nienawidzić i zapomnieć o was, ja kocham was najmocniej na świecie. Każdego dnia rozpierdala mnie to od środka, wiesz? Chciałbym tak po prostu wszystko naprawić, chciałbym nadrobić stracony czas. Popełniłem wiele błędów, tak samo jak wy, ale to jest czas, żeby zostawić to za sobą. Musisz wyzdrowieć, słyszysz? Musi być wszystko dobrze, musimy zacząć od początku..- patrzył na jej twarz, która nie pokazywała żadnych emocji, jednak jej oddech przyśpieszył. Możliwe, że chłopakowi się po prostu wydawało, ale miał wrażenie, że od kiedy zaczął mówić o tym wszystkim- jej klatka piersiowa porusza się w znacznie szybszym tempie. 

~*~
Hejka skarby, wiem, że rozdział jest krótki, ale to nie ma znaczenia, bo najważniejsze myśli poznaliście, jeszcze nie chcę za mocno wchodzić w szczegóły dotyczące przeszłości. Stan Pattie jest naprawdę ciężki, a życie Justina dość pechowe, więc jak myślicie? Dostaną oni druga szanse na wspólne życie, odbudowanie relacji? Piszcie w komentarzach, a ja biorę się za kolejny rozdział, który będzie jednym z najdłuższych. (szykuje się coś grubszego?) Wszystkiego dowiecie się czytając i komentując BATTLE OF THE DANCE.

TWITTER

KONTO Z CYTATAMI

+ODNAWIAMY I ZACZYNAMY PROWADZIĆ PORZĄDNIE ASKA? ZADAWAJCIE PYTANIA, ODPOWIEM, A MOŻE NAWET COŚ ZDRADZĘ

PYTANIA

much love xx

czwartek, 12 marca 2015

22. Mom, I love u






Justin's POV:


Dzień z Katy spędziliśmy wyjątkowo leniwie. Wiedziałem, że ona nie ma ochoty już nigdzie wychodzić i wiele spraw musi przemyśleć tak samo jak ja. Ciuchy w jej walizce zacząłem rozpakowywać, kiedy brunetka brała szybki prysznic. Przeglądałem jej rzeczy i zastanawiałem się gdzie to wszystko zmieścić, ta dziewczyna naprawdę spakowała całą szafę. Zaśmiałem się pod nosem sortując to wszystko. To niesamowite, że dla jednej dziewczyny potrafię być takim mięczakiem. Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że będę rozmyślał nad miejscem w swojej szafie na ciuchy kogoś innego.. Nie uwierzyłbym w to. Często się w tym gubię, pokochałem ją i to zmieniło mnie na lepsze, więc może dla Ryana też jest jakaś szansa. Wiem, że ten kretyn jest skończonym dupkiem a do tego skrzywdził ją fizycznie, ale ciężko mi wyrzucić kogoś ze swojego życia. On znaczył dla mnie więcej niż moja rodzina, kiedy rodzice nie rozumieli mnie i tego, co robię, miałem Ryana. Był jak brat i z każdym dniem czuję potrzebę ratowania go. Nie rozumiem tego, powinienem go znienawidzić, pobić do nieprzytomności, zostawić na środku ulicy w plamie krwi, ale nie umiem... Nie potrafię być aż takim skurwielem, on się pogubił w tym i to jest fakt, jednak nic go nie usprawiedliwi z tego, co zrobił. Często graliśmy w jakieś gierki z przeciwnikami, ale nigdy nie osłabialiśmy dziewczyn fizycznie. On posunął się za daleko, to było po prostu za dużo. Nie mam pojęcia, co miał wtedy w głowie, gdy tylko dotknął już i tak osłabionej Katy, pokazał, że się toczy na samo dno. Niby to nic takiego, ale kto wie, co miał w głowie, może naprawdę chciał, żeby cierpiała, żeby stało jej się coś poważnego, a Ryan, którego znałem nigdy by tak nie postąpił. Ryan zawsze był sprytny, mieliśmy rożne dobre pomysły, ale ten stary Ryan nigdy nie dotknąłby dziewczyny, a co dopiero nie robiłby tego dla głupiej kasy. Poprzewracało mu się w głowie,  teraz rzeczy nas poróżniły, mamy inne wartości, bo przecież Katy jest najważniejsza dla mnie, a dla niego, co? Podziemie? Miejsce pełne syfu, nienawiści, narkotyków i rywalizacji? Tak, jasne kocham taniec i kocham adrenalinę, ale mój udział w podziemiu jest tylko w celu zarobienia na siebie i życie. Jeżeli chce naprawdę dać z siebie sto procent, tańczyć, wyłączyć się i robić po prostu, co kocham to na pewno podziemie będzie ostatnim miejscem, które odwiedzę. Potrafię często wieczorem wziąć jedynie jeden głośnik, który podłączę do telefonu i iść gdziekolwiek. Jeśli mam ochotę tańczyć i pobyć sam, chodzę w takie jedno wyjątkowe miejsce, w które zabiorę niedługo Katy. Nigdy z nikim tam nie byłem, traktowałem to jak "swój kąt" ale jej mogę, a nawet chce to pokazać. Ta dziewczyna jest po prostu tego warta.. Ona jest bardzo wiele warta, zacznijmy od tego. Mógłbym godzinami leżeć i patrzeć w jej brązowe oczy. Spanie obok niej jest przyjemniejsze i to dziwne, bo jestem facetem, ale gdy razem zasypiamy czuje się bezpieczniej. Przyciągam jej drobne ciało do swojej klatki piersiowej i zamykam ja w silnym uścisku, tak jakbym bal się ze mogę ja stracić. Z nią wszystko jest lepsze i po prostu prostsze. Jej dotyk koi nerwy, a przyspiesza bicie serca, które robi to tylko dla niej. Przez całe swoje krótkie życie zastanawiałem się jak to jest z miłością, czy ja kiedykolwiek będę zdolny kochać i szanować kogoś bardziej od siebie i wiecie co? Teraz rozumiem. Kocham Katy i będąc przy niej czuje, ze skoczyłbym za nią z mostu, a nawet gorzej. Kiedy łapie ja za rękę, uśmiecham się pod nosem i wiem po co i dlaczego się urodziłem. Mianowicie urodziłem się po to, żeby żyć z nią, obok niej lub bez niej. Teraz żyje z nią i obok niej, a wcześniej żyłem bez niej i zdecydowanie wole to jak jest teraz. Ta dziewczyna nadaje sens mojemu życiu, to może brzmi oklepanie, ale taka jest prawda. Gdybym bardzo chciał ja jakoś od siebie odepchnąć, nie wiem ile bym wytrzymał. Czuje potrzebę chronienia jej przed tym, co źle i obserwowania jej podczas tego, co jest dobre. Tak, zdecydowanie zakochałem się po uszy. Ona doprowadza mnie do czystego szaleństwa.
-Justin?- z zamyślenia wyrwał mnie głos pięknej brunetki, która opierała się o framugę drzwi. Jej oczy hipnotyzowały moje, oblizałem usta, wypuszczając głośno powietrze. Jej czarne rurki idealnie opinały jej długie nogi, które zdecydowanie były  jej atutem. Włosy, które przerzuciła na prawe ramie pozostały w seksownym nieładzie, a usta błyszczały się nawet z daleka. Bez słowa podszedłem do dziewczyny, przyciskając jej drobne ciało delikatnie do ściany. Moją dłoń położyłem na jej rozgrzanym policzku i nie chcąc dłużej czekać, posmakowałem jej ust. Uśmiechając się delikatnie, jęknąłem ciesząc się tym jak smakowała. Wiśniowy błyszczyk aż prosił się o zlizanie go z jej pulchnych warg. Dziewczyna zachichotała odsuwając się ode mnie, spojrzała na mnie spod swoich długich rzęs, uśmiechając się w zadziorny sposób. Trwaliśmy w ciszy, wpatrując się w swoje oczy, jej brązowe tęczówki wirowały, hipnotyzując mnie przy tym. Przechyliłem zaspany głowę, lustrując ją ponownie, jednak teraz dokładniej, bo z bliska.
-Co Ty ze mną robisz.- powiedziałem cicho, kręcąc głową w śmiechu.
-Ja?- zagryzła wargę.
-A widzisz tu kogoś innego?- spytałem. -I nie rób tak.- przejechałem kciukiem po jej dolnej wardze powstrzymując ją od kolejnego zagryzienia jej.
-Dlaczego niby? Zawsze tak robię.- wzruszyła ramionami niewinnie.
-Ale gdy tak robisz, ja nie mogę robić tego.- powiedziałem, łącząc ponownie nasze usta w pełnym uczuć pocałunku. Smakowałem jej, uśmiechając się. Mogłem dosłownie zatrzymać czas w takiej chwili lub po prostu zamknąć nas w jakimś innym świecie. Poważnie, ja nigdy nie chcę się nią dzielić i nie pozwolę jej odejść, bo to mi się nigdy nie znudzi.. Nie z nią. Przerywając pocałunek, klepnąłem ją w tyłek i kiwnąłem głową w stronę jej ogromnych walizek. 
-Robota czeka.- mrugnąłem w jej stronę, a dziewczyna spiorunowała mnie wzrokiem.
-Justin, nie musisz mi przypominać, wiem, że muszę to wszystko rozpakować.- jęknęła siadając obok walizek.
-A ja zamierzam Ci w tym pomóc.- cmoknąłem ją w czoło, siadając tuż obok. Rozpakowywaliśmy wszystkie jej rzeczy w ciszy, zerkając na siebie, co jakiś czas. W głowie miałem wiele pomysłów, chciałem, żebyśmy razem gdzieś uciekli, wyjechali. Myślałem już nawet nad pewnym miejscem, ale wiem, że Katy nie lubi niespodzianek i za nic w świecie nie zostawi nawet na tydzień Nowego Jorku. Obserwowałem każdy ruch brunetki, która zamyślona, koncentrowała się na rozpakowywaniu. Podnosząc się szybko, zbiegłem na dół po swój telefon, który przestał dzwonić w momencie, w którym wziąłem już go do ręki. Wypuściłem zirytowany powietrze, analizując w głowie nieznany mi numer. Zacząłem zastanawiać się kim jest osoba, która przed chwilą się do mnie dobijała, to takie dziwne, że przez prace w podziemiu, każda sytuacja jest podejrzana. Mam numer każdego kogo powinienem i każdy kto powinien ma mój numer, więc co jest grane?  Przetarłem dłonią swoją twarz, myśląc chwilę nad tym. Nazwiska ludzi, którzy zaliczali się do moich wrogów przeleciały mi przez głowę kilkakrotnie, jednak to nie pasowało do siebie. Zmieniałem kilka razy numer i wątpię, żeby ktoś miał szanse go zdobyć. Odrzucając od siebie niechciane myśli, przesunąłem palcem po wyświetlaczu, wybierając numer, którego układ cyfr naprawdę nic mi nie mówił. Po trzech sygnałach, zapadła cisza, a coś w moim brzuchu się ścisnęło. Szloch mężczyzny po drugiej stronie ścisnął moje serce. 
-Justin, kto to?- Katy stała u mego boku, nawet nie wiem kiedy zeszła na dół. Szok, który mnie ogarnął nie pozwolił mi poskładać wszystkich myśli. Moje serce zakuło mnie ponownie, a w gardle po kilku sekundach pojawiła się gula, która utrudniała mi wypowiedzenie jakichkolwiek słów.
-T-tata?- jęknąłem niepewnie, wypuszczając bardzo głośno powietrze, które musiałem wstrzymać na jakieś trzydzieści sekund. Dłoń Katy zacisnęła się na moim nadgarstku boleśnie, jednak w jednej sekundzie poczułem jej wsparcie i stanąłem pewniej na nogach.
-Tato, czy to Ty?- spytałem zachrypniętym głosem, karcąc się w głowie po chwili, gdy zdałem sobie sprawę jak żałośnie zabrzmiało to pytanie. 
-Justin, tu Jeremy..- jego głos był słaby, a mój brzuch ściskał się boleśnie przez stres. Straciłem poczucie czasu, w głowie miałem najgorsze scenariusze. Nie zdawałem sobie sprawy ile stałem już tak w bezruchu, czy to było pięć, dziesięć czy trzydzieści minut to nieważne. Taka bzdura nie miała w takim momencie znaczenia.
-Co się stało, dlaczego dzwonisz?- starałem się mówić pewnie, jednak gula w gardle utrudniała mi nawet przełykanie śliny. Uścisk Katy wzmocnił się, a jej brązowe oczy wierciły mi dziurę w głowie.
-Synu, ja..- mój ojciec zaczął, a ja starałem się nie zwymiotować z nerwów. Nie rozmawialiśmy przez jakieś trzy lata, kawał czasu nie słyszałem jego głosu, a jakieś dziesięć lat temu chyba usłyszałem, że zwraca się do mnie jak prawdziwy ojciec. Wplotłem nerwowo palce w swoje włosy, ciągnąc boleśnie za ich końce. Dreszcz przebiegł po moich plecach, gdy cisze przerwał cichy, bezradny szloch mężczyzny.
-Co z mamą, gdzie ona jest?!- krzyknąłem tracąc kontrole, brałem pod uwagę milion sytuacji, jednak w mojej głowie rozbłysł obraz mojej matki. Ścisnąłem powieki, nabierając łapczywie powietrza, którego z każda sekundą mi brakowało. Obraz tracił na wyraźności, a nogi same uginały się pod ciężarem mojego ciała. Ludzie mogli mówić i myśleć co chcieli, mogłem przez wszystkie lata wmawiać sobie, że mam swoich rodziców gdzieś lecz to zwykłe kłamstwo. Kochałem ich zawsze, każdego dnia mocniej jednak z miłością rosła moja nienawiść do nich i do tego, że nigdy mnie nie rozumieli. Byłem trudnym dzieckiem i okropnym nastolatkiem, a oni nie potrafili poradzić sobie z tym, co działo się w mojej głowię. Uciekłem, zacząłem radzić sobie sam, a żal do nich przez to, że nigdy nie zależało im jakoś, żeby odnowić ze mną kontakt rośnie we mnie każdego dnia. Ciągle miałem nadzieje, że spytają o mój numer mojego kuzyna, z którym mam kontakt, że zadzwonią, że będą chcieli to naprawić, że pokochają mnie tak jak zawsze tego pragnąłem.. 
-Justin, twoja mama leży w bardzo ciężkim stanie w szpitalu, jej serce w każdym momencie może przestać bić, a ja nie jestem wystarczająco silny, żeby zostać z tym sam. Błagam, przyjedź tu i..- jego głos był słaby, nie mogłem słuchać tego jak tak silny i niezależny mężczyzna prosi mnie o coś takiego. Pattie była moją matką, kochałem ją i zawsze chciałem się nią opiekować tylko nie miałem takiej możliwości.
-Przyjadę, postaram się wyjechać za kilka minut.- powiedziałem w pośpiechu i rzucając coś na pożegnanie, rozłączyłem się. Szybkim krokiem ruszyłem w stronę schodów, wspinając się po nich do góry.

music: Justin Bieber - Nothing like us (polecam, lepiej się czyta końcówkę)

-Justin, co się stało?!- Katy krzyk i panika w głośnie, przypomniała mi o tym, że ona nic nie wie. Zakręcony i wstrząśnięty wiadomością, która uderzała we mnie z każdą sekundą, obróciłem się w stronę dziewczyny i złapałem za jej ramiona.
-Moja mama jest w szpitalu, za kilka minut musimy wyjechać, a teraz spakować jak najszybciej walizki. O nic nie pytaj, wszystko później Ci wyjaśnię.- powiedziałem łapiąc w dłoń walizkę dziewczyny, którą otworzyłem z hukiem. Brunetka rozumiejąc mój pośpiech zaczęła wrzucać do  walizki najpotrzebniejsze rzeczy, wiedziała, że moi rodzice mieszkali w Ohio, więc samolotem to nie tak daleko. Ręce trzęsły mi się, a serce biło w niesamowicie szybkim tępię. Najważniejsze było, żeby dostać się tam jak najszybciej i dowiedzieć się, co z mamą i co najważniejsze... żeby przeżyła to z czym teraz walczy. Wiem, że nie jestem w stanie wszystkiego przyśpieszyć, jednak to, że chciałbym być i wiedzieć, co z nią już teraz rozpierdalało mnie od środka. Ojciec na pewno nie chciał o tym rozmawiać, więc nawet nie pytałem. Zabierając ze sobą portfel, klucze i paczkę fajek, dosłownie wybiegliśmy z domu. To zajęło nam maksymalnie pięć minut, więc starałem się opanować nerwy i skoncentrować na drodze na lotnisko, jednak myślami wracałem do mamy, takiej biednej, bezbronnej i zapewne nieświadomej.. Naciskając do końca pedał gazu, kontem oka zauważyłem drobną postać wbijającą się w fotel.
-Kochanie, ja.. Przepraszam, zapomniałem.- spojrzałem w jej oczy, zwalniając od razu.
-To nic, Justin.- pokręciła głową, kierując mój wzrok w stronę jezdni. -Najważniejsze jest, żebyśmy byli już na miejscu, więc jedź jak najszybciej i najostrożniej możesz.- pogłaskała mój policzek, a jej dotyk sprawił, że moje ciało rozluźniło się chodź na chwilę. Ignorując ograniczenie prędkości, wyprzedzaliśmy auta, kierując się na najbliższe lotnisko. W mgnieniu oka znaleźliśmy się na miejscu, pochłonięty własnymi myślami, prawie zajechałem drogę czarnemu mercedesowi na parkingu.
-Kurwa.- warknąłem, patrząc przepraszająco w stronę kierowcy, który w oczach już odmierzał ile dzieliło nas centymetrów.
-Justin, spokojnie to nic takiego, zdarza się..- uspokajała mnie Katy, co przeszkadzało mi w planowaniu, gdzie zaparkować to pieprzone auto.
-Zamknij się teraz.- syknąłem, zawracając.

Co się dzieje z moją mama?


**


Chłopczyk o dużych karmelowych oczach podbiegł do huśtawki dużo wyższej od niego. Malutki brunet podskoczył kilka razy, starając się wślizgnąć i zacząć beztroską zabawę. Słońce było wysoko na niebie, a po chmurach nie było nawet śladu. Dzień był wyjątkowo ciepły jak na to miejsce, wokół chłopaka było mnóstwo dzieci, które bawiły się razem. Justin nie miał jednak na to ochoty, spoglądał na miejsce swojej mamy, która zamyślona patrzyła w niebo, zerkając, co jakiś czas jedynie na telefon. Wślizgując się na huśtawkę, machał nóżkami w górę i w dół, patrząc ponownie w stronę swojej młodej mamusi. Pattie zajęta wszystkim tylko nie chłopcem, uśmiechała się znacząco do ekranu telefonu. 
-Pewnie piszę z tatusiem.- pomyślał pięciolatek, wycierając swoje mokre od łez policzki, brudnymi rączkami. Był za mały, żeby to wszystko zrozumieć. Zdarzało mu się być samemu, potrzebował jedynie uwagi najważniejszej osoby w swoim życiu, której otrzymywał zdecydowanie za mało.
-Mamusi, mamusiu patrz!- krzyczał mały Justin, bujając się coraz mocniej. To było dla niego spore osiągnięcie, jego krótkie nóżki rozbujały go tak mocno, że wierzył, że jest w stanie sięgnąć słońca. Pattie mruknęła coś pod nosem, co miało znaczyć, że patrzy i jest zainteresowana, jednak jej wzrok nawet na moment nie zatrzymał się na chłopcu. Ludzie patrzyli na nastolatkę z niesmakiem, zajmując się swoimi sprawami, bo przecież nie będą "wtykać nosa w nie swoje sprawy". Pięciolatek wyciągnął dwie rączki w górę, puszczając łańcuchy starej huśtawki. Tak małe dziecko nie pomyślało o tym, że w ten sposób bardzo łatwo jest spaść i.. cóż tak się właśnie stało. Chłopczyk zaniósł się głośnym płaczem, a nad nim po chwili stanęła mama z grymasem wymalowanym na twarzy.
-Justin! Ile razy mam Ci mówić, że jesteś na to za mały!- krzyknęła surowo, otrzepując jego spodnie.
-Mamusiu, ale ja chciałem tylko złapać dla Ciebie słońce, żebyś w końcu była szczęśliwa..- wydukał w szlochu.

-Justin..- otworzyłem oczy, słysząc inny głos. Brunetka trzymała moją dłoń, patrząc na mnie w opiekuńczy sposób. -Kochanie, śniło Ci się coś złego, a poza tym zaraz lądujemy.- powiedziała zerkając przez okno w samolocie. Spojrzałem na ekran telewizora, miała rację, lądujemy za jakieś dwadzieścia minut.
-Gadałem przez sen?- spytałem, myśląc o tym za jakiego mięczaka mnie weźmie.
-Nie..- przeciągnęła ostatnią literę.
-Jesteś pewna?- spojrzałem na nią podejrzliwie, zdając sobie sprawę, że z niej jest tak kiepski kłamca jak ze mnie baletnica.
-Czasami mówiłeś coś o swojej mamie, ale to nie było nic szczególnego..- powiedziała, głaszcząc mój policzek. Uśmiechnąłem się do niej, całując jej czoło. To, co mi się śniło było jednym z wielu wspomnień z mojego dzieciństwa, jednak teraz, gdy jestem dorosły chyba wolałbym puścić to w niepamięć. W głowie miałem swoją mamę, chciałem tak bardzo już wiedzieć jak się czuję i co dokładniej się stało. Każda minuta mnie przerażała, bałem się każdego dźwięku swojego telefonu. Obawiałem się i byłem przygotowany na najgorsze, ale co najważniejsze.. Chciałem już wiedzieć, być tam i zrobić wszystko, żeby było dobrze.

~*~

Cześć miśki, rozdział 22 mamy już za sobą, więc za jakiś czas powinien pojawić się rozdział 23, w którym całkiem dużo dowiecie się na temat dorastania, przeszłości i rodziców Justina! Mam nadzieje, że podoba wam się sen, a raczej wspomnienie z dzieciństwa chłopaka. Fakt, jest smutne, ale spokojnie w kolejnych rozdziałach wszystko się wyjaśni chodź nic nie usprawiedliwi, niektórych zachować Pattie, która cóż była młoda i głupia..
Słuchajcie, wiem, że rozdział dodaję po 19 dniach, ale naprawdę brakuje mi motywacji. Kocham pisać to opowiadanie, mam na nie pomysł i nawet wiem już jak się skończy, ale.. Nie pomagacie mi w tym. Dziękuje wszystkim osobą, moim wiernym czytelniczką, które moooocniutko ściskam, jesteście najlepsze. Czytam i czytam wasze długie komentarze i dziękuje, że was mam. Nie myślcie, że jestem jakąś wredną małpą, ja po prostu jestem człowiekiem i z każdym komentarzem chcę pracować więcej, a jak liczba komentarzy maleje- jestem naprawdę smutna. To na was mi zależy i to dla was powstała historia Jaty, która kiedyś niestety się skończy. Przejdźmy przez drogę do końca razem, z uśmiechem na twarzy, błagam! Im więcej was będzie tym większego kopa będę miała i rozdziały będą pojawiać się szybciej. To nie jest szantaż, ale ja was naprawdę proszę, komentujcie wszyscy!
Dziękuje za wszystko, widzimy się za kilka dni, obiecuję okej?

much love xx


Przepraszam za czcionkę, jest jakaś dziwna i nie mam pojęcia jak to zmienić..

czwartek, 12 lutego 2015

21. Earned it.




Katy's POV:

Położyłam klucze od domu na blacie w kuchni i głośno wzdychając, oparłam głowę o ścianę. Nie dochodziło to do mnie, nie chciałam wierzyć w to, co oni robili. Zawsze powtarzali, że jestem ich oczkiem w głowie, bo w końcu jestem najmłodsza i od początku naszej znajomości wariowali na punkcie mojego bezpieczeństwa, ale nigdy nie sądziłam, że posuną się do czegoś takiego. Mimo wszystko wiedzą, że Justin wiele dla mnie znaczy, bo Luke był świadkiem jednej sceny w szpitalu. Na pewno zdają sobie sprawę, że on dla mnie wiele znaczy, więc po co to wszystko? Kiedy oni byli obrażeni, Justin siedział ze mną dzień i noc w szpitalu, fakt byłam tam krótko, ale to nic nie zmienia. Nie zostawił mnie nawet na chwilę, a oni wymyślają na niego takie bzdury. Nawet przez chwile nie pomyślałam, że to prawda, bo to chyba jakieś żarty gdyby on teraz przez cały czas kłamał mi w żywe oczy, żeby rozwalić mój zespół. To głupie i naprawdę nie wiem skąd taki pomysł przeszedł im do głowy. Teraz wszyscy będą mnie zawodzić? No oczywiście oprócz Justina, który jest przy mnie i rozumie wszystko, co czuję. Mam nadzieję, że nie będzie bardzo wściekły, kiedy powiem mu co wymyślili na niego moi przyjaciele. On jest bardzo agresywny, często nie potrafi nad sobą zapanować, więc boję się jego reakcji. Mimo wszystko mam cichą nadzieje na to, że wszystko się ułoży, a oni się polubią.. Jestem bardzo naiwna, prawda?
Opadłam zmęczona na kanapkę, patrząc w jeden martwy punkt pustym wzrokiem. Po kilku minutach trwania w ciszy usłyszałam jak chłopak otworzył drzwi. Obróciłam się za siebie, pod jego prawym okiem znajdował się siniak.
-Co się stało?- zerwałam się z kanapy, podchodząc szybko do niego. Jego koszulka była pognieciona, z bliska dostrzegłam, że ma rozciętą wargę, a siniak wygląda naprawdę nieciekawie.
-Musiałem coś załatwić.- próbował mnie zbyć, obojętnie patrząc w lustro. Nie wierzyłam, że w ogóle się nie przejmował tym jak wygląda. Na jego dłoniach gdzieniegdzie znajdowała się czerwona ciecz.
-Justin?- zadrżałam lustrując go jeszcze raz wzrokiem. Cofnęłam się od chłopaka, patrząc na niego wyczekująco. Nie miałam pojęcia o co chodzi, ale wiedziałam, że zaraz wyciągnę to z niego siłą.
-Do cholery, mów!- podniosłam głos patrząc zmartwionym wzrokiem na szatyna.
-Katy, naprawdę nic mi nie jest, rozumiesz?- powiedział, ściągając swoje czarne supry.
-Justin, kurwa masz krew na rękach, a do tego twoja twarz..- urwałam, kiedy nasze spojrzenia się spotkały.
-Nic mi nie jest księżniczko, zaraz Ci wyjaśnię, tylko..- zatrzymał się patrząc na mnie chwilę. -Usiądź.- przełknął głośno ślinę. Cała się spięłam, ta sytuacja była taka dziwna. Wiedziałam, że musimy porozmawiać, ale cholera o co chodzi?
-Chciałaś ze mną porozmawiać, prawda?- sięgnął po szklankę z alkoholem.
-Justin jest trzynasta, a ty pijesz?- uniosłam do góry brew, patrząc na niego wściekła.
-O czym?- zignorował moją wcześniejszą uwagę i brnął dalej w swoje pytania.
-No nie wiem, może o moich przyjaciołach i o tym, co wymyślili? No chyba, że zapomniałeś, że w ogóle tam byłam.- rzuciłam oschle bawiąc się palcami. Między nami była niezręczna atmosfera. Nie miałam pojęcia, co się dzieje, ale on był tak cholernie spięty. Czułam jego zdenerwowanie przez, co sama się stresowałam tym, co ma mi do powiedzenia.
-Katy, bo ja..- zaczął, ale urwał po chwili patrząc smutno w moje oczy.
-Ty co?- czekałam na to, co powie.
-Ty pierwsza.- nalegał, a ja jedynie wzruszyłam ramionami, było mi obojętne kto pierwszy powie, co ma do powiedzenia. Chciałam już pójść na górę i położyć się ze swoim chłopakiem, wiec mogliśmy mieć tą rozmowę za sobą.
-Byłam dzisiaj tam i było gorzej niż myślałam.- jego oczy pociemniały, kiedy mówiłam o tym, więc bałam się jak zareaguje na te kłamstwa na jego temat. -Wszyscy na mnie naskoczyli, Luke nigdy w życiu nie był dla mnie taki wredny, a dziewczyny nawet mnie nie broniły!- wyrzuciłam ręce w powietrze sfrustrowana.
-Może oni nie chcę nas zrozumieć.- patrzył na swoje dłonie, zamyślony.
-A wiesz, co było w tym wszystkim najgorsze?- zaczęłam śmiać się bez humoru, a do moich oczu cisnęły się łzy. -Oni nie próbują, nie chcą i nigdy nie zgodzą się na to, żebyśmy byli razem szczęśliwi. Posunęli się do takie świństwa, że na ten moment nie chcę z nimi rozmawiać..- kręciłam głową w śmiechu, ale tak naprawdę byłam rozdarta jak nigdy. Moi przyjaciele strasznie mnie zawiedli. Justin patrzył na mnie pustym wzrokiem, był smutny a siniak obok jego oka podkreślał to, że jest gotowy zabić, kiedy tyko ktoś go zdenerwuje.
-Wymyślili wszystko i myśleli, że ja tak po prostu Cię zostawię i w to uwierzę.. To jakaś bzdura!- wstałam zdenerwowana, chodząc po całym pokoju. Brwi szatyna się zmarszczyły w nerwach. Kręciłam dalej głową, nie wierząc w tą sytuację. -Powiedzieli, że zacząłeś się do mnie zbliżać, żebym Ci zaufała i opuściła się w treningach przed finałem. Miałeś "plan" żeby nie dopuścić mnie na deski parkietu rozumiesz?- śmiałam się bez humoru, to było takie żenujące, że musieliśmy tracić czas na takie gówno. -Nie wierzę, że można tak kłamać, po co oni to wymyślili? Nie znają Cię, ale ja znam i wiem, że nigdy w życiu byś mi tego nie zrobił. Kocham mnie i przecież Ty..- Justin mi przerwał, więc spojrzałam mu w oczy.
-Katy...- zaczął niepewnie, a mi przyśpieszyło bicie serca.
-Nie Justin, nie musisz tego komentować, jeśli będziesz chciał, żebym zerwała z nimi kontakt to nie ma sprawy. Wymyślili coś takiego i może Cię to denerwować, tylko spokojnie, ja wiem, że to nieprawd..- zacięłam się.
-Katy, stop!- dyszał głośno chowając twarz w dłonie. Nie wiedziałam o co mu chodzi, naprawdę, czy to aż tak go zdenerwowało? Może mogłam mu o tym nie mówić..
-Nie mów tak..- ciągnął za końcówki swoich włosów, co sprawiało mu na pewno ból.
-Przestań to robić, co się dzieje?- spytała, zabierając jego dłonie z głowy. Robił sobie krzywdę tylko wtedy kiedy coś go naprawdę męczyło. -Justin, spójrz na mnie..- drżącym głosem powiedziałam, podnosząc delikatnie jego podbródek. W jego oczach błyszczały łzy, przez co moje serce płakało z bólu i roztrzaskało się jak szkło na tysiące kawałków. Chłopak przetarł łzę, która w szybkim tempie spływała po moim policzku i ujął moją twarz w swoje duże dłonie.
-Przepraszam..- wydusił z siebie, a jego oczy przepełnione były bólem. Topiłam się czując jak wszystko wali mnie się pod nogami. Serce uderzało w niesamowicie szybkim rytmie, a powietrze stało się gęste..
-Za co Ty mnie przepraszasz..?- kręciłam głową, starając się wyrzucić z siebie wszystkie myśli.
-Katy, to prawda..- powiedział, a ja poczułam się jakby ktoś wbił nóż prosto w moje serce. Przymykając powieki, zrobiłam krok do tyłu. Oddech miałam nierówny i każda próba uspokojenia się kończyła się na niczym.
-O czym ty do cholery mówisz?!- podniosłam głos, patrząc w szoku na chłopaka. Łzy już spływały mi po policzkach bez przerwy, nie mogłam nad tym zapanować. Poczułam się jakby ktoś uderzył mnie z całej siły w twarz.
-Nie ma niczego, co mnie usprawiedliwi, ale daj mi to chociaż wytłumaczyć..- zaczął chowając dłonie do kieszeni. Opierałam się o blat w kuchni, Justin stał kilka kroków dalej, jednak nie ruszał się z miejsca.
-Nasza znajomość zaczęła się od planu, miałaś polubić moje towarzystwo, zaufać mi, a ja miałem zrobić wszystko, żeby twoja grupa została zdyskwalifikowana. Nic do Ciebie nie czułem i wtedy nie myślałem w ten sposób o dziewczynie, byłaś mi obojętna jednak z każdym wyjściem to ja bardziej lubiłem twoje towarzystwo, coraz bardziej Ci ufałem i co do finału.. Przecież wiesz, że nic Ci nie zrobiłem, bo już dawno rzuciłem to gówno.- powiedział patrząc na mnie. Mój wzrok wlepiony był w jego oczy, które mnie zabijały. Tak cholernie nie wierzyłam, że mógł coś takiego wymyślić, ale z drugiej strony, żałował tego..
-Katy, błagam Cię, powiedz coś..- schował twarz w dłonie i wciągnął nerwowo powietrze. -Nie sądziłem, że tak wyjdzie, ale nie żałuje niczego. Gdybym nie zaczął tego planu, nigdy byśmy się nie poznali, a ja nigdy nie miałbym szansy kogoś pokochać tak jak pokochałem Ciebie, rozumiesz?- powiedział, a moje serce ściskało się z każdą sekundą bardziej.
-Nie chciałem Cię zranić, wiem, że to teraz boli, ale kiedy podejmowałem się tego planu, nawet się nie znaliśmy. Nie stawiłem się w podziemiu na finale, moja grupa została zdyskwalifikowana tylko i wyłącznie przeze mnie.- kontynuował, a ja mu przerwałam.
-Zdyskwalifikowana? Jak to?- spytałam uświadamiając sobie, że przecież nic nie pamiętam z tamtego wieczoru i nawet nie wiem kto wygrał.
-Nie przyszedłem, bo nie chciałem z Tobą rywalizować. Kocham Cię i chciałem, żebyśmy odpadli, bo cały mój zespół od początku oszukiwał, więc postanowiłem, żeby ponieśli konsekwencje. Wszyscy dalej myślą, że trzymam się planu, a nie pojawiłem się tam tylko dlatego, że coś mi wypadło. Twoi przyjaciele dowiedzieli się tego od Ryana, który nienawidzi mnie za to, bo stracił okazję na zarobienie dobrych pieniędzy. Nie brnę w to gówno od dawna, ale nie mówiłem nikomu, bo gdybym się przed nimi przyznał, mogliby zrobić Ci krzywdę. Już ją zrobili.- patrzył na mnie, robiąc krok w moją stronę.
-Jaką znowu krzywdę, o czym Ty mówisz?- pytałam ciekawa, nie rozumiejąc kilku rzeczy.
-Podczas finału byłaś jakaś osłabiona, co Ryan niestety wykorzystał. Domyślił się, że coś do Ciebie czuję i w ten sposób próbował się odegrać. Kiedy zeszłaś ze sceny, popchnął Cię, a ty upadłaś. Resztę historii znasz, bo obudziłaś się w szpitalu.- chłopak stał tuż przy mnie, nie odrywaliśmy od siebie wzroku. Nasze oddechy się mieszały, a ja składałam wszystko do jakiejś sensownej całości.
-Teraz wszystko wydaje się jasne.- powiedziałam, przełykając głośno ślinę. Szatyn w strachu patrzył na mnie, jakby zaraz bał się, że ucieknę i go zostawię. Westchnęłam głośno i nie chcąc trzymać go dłużej w napięciu, wspięłam się na palce i mocno w niego wtuliłam. Zdziwiony jęknął, jednak już po chwili odwzajemnił uścisk i spojrzał na mnie przenikliwie.
-Rozumiem to Justin. Otaczam się ludźmi z podziemia kilka lat i znam gorsze historię. Wytłumaczyłeś mi to i to jest najważniejsze, co prawda mogłeś powiedzieć o tym szybciej, jednak to nie zmienia tego, że Ci wybaczam..- potarłam jego ramiona opiekuńczo.
-Poważnie?- otworzył oczy zszokowany.
-Tak, Justin. Chyba nie myślałeś, że Cię zostawię i znienawidzę.- uśmiechnęłam się blado, starając zmyć w ten sposób smutek z twarzy.
-Tak właśnie myślałem..- przyznał, obejmując mnie swoimi silnymi ramionami.
-W takim razie źle myślałeś. Postąpiłeś źle, jednak chciałeś właśnie to dzisiaj mi to powiedzieć, prawda?- spytałam.
-Tak, jednak wyprzedziłaś mnie i tak jakoś wyszło. Miałem zamiar wyznać Ci prawdę po finale, jednak szpital i twój powrót do zdrowia był ważniejszy.- uśmiechnął się całując delikatnie mnie w czoło.
-Rozumiem to, za wiele dla mnie znaczysz, żebym po czymś takim tak po prostu odeszła. Kiedy miałeś wobec mnie złe zamiary, nie znaliśmy się, a to co innego i..- mówiłam patrząc na niego.
-Katy, ja i tak uważam, że na Ciebie nie zasługuje. Otaczają nas Ci sami ludzie i to samo niebezpieczeństwo, jednak nie powinnaś być tak blisko mnie. To w jaki sposób zarabiamy pieniądze nie jest jeszcze takie złe, jednak ludzie z jakimi współpracujemy.. To dziwny świat, Katy. Sam siedzę w tym po same uszy i chcę zrobić wszystko, żebyś była od tego jak najdalej, a to niemożliwe biorąc pod uwagę, że jesteś częścią mojego życia.
-Nie możesz trzymać mnie od tego jak najdalej, Justin.- pokręciłam głową przecząco. -Nie zapominaj, że to też moje życie i to, że jestem z Tobą nic nie zmieniaj. Zawsze byłam w niebezpieczeństwie, nawet przed chodzeniem do podziemia, jasne?- położyłam dłoń na jego policzku.
-Tak, ja wiem, ale..- przerwałam mu.
-Nie ma żadnego ale, Justin. Zasługujesz na mnie jak nikt inny na tym świecie i proszę Cię nie wątp w to mimo wszystko. Popełniłeś błąd, ale przyznałeś się do tego i dawno już zacząłeś to wszystko naprawiać, więc nawet nie mamy o czym mówić.- delikatnie musnęłam jego usta, byłam taka szczęśliwa mając go przy sobie. Nie wyobrażałam sobie nawet tego jak może wyglądać moje życie bez niego, on tak bardzo mnie uszczęśliwiał.
-Wiesz, że jesteś najcudowniejszą kobietą na świecie i naprawdę nie wiem czym sobie na Ciebie zasłużyłem, ale nie spieprzę tego, obiecuję.- powiedział bawiąc się moimi włosami.
-Kocham Cię.- uśmiechnęłam się promiennie, jednak na mojej twarzy po chwili pojawił się grymas.. -A teraz..- zrobiłam pauzę patrząc na niego surowo. -Skąd te siniaki i krew?- patrzyłam na chłopaka wyczekująco.


Justin's POV:


-Katy to wszystko da się wyjaśnić i mimo tego, że będziesz zła, wiem, że to zrozumiesz..- zacząłem patrząc na dziewczynę, która wypchnęła w grymasie dolną wargę. Wyglądała tak uroczo, jej pulchne usta kusiły mnie jak nigdy, a do tego ubrała jedne ze swoich najlepszych jeansów no i.. Bieber, cholera skoncentruj się!
-To było tak..- zacząłem opowiadać brunetce zdarzenia sprzed kilku godzin.

*flashback*

Zaciągnąłem się powietrzem, wypychając spierzchnięte wargi przy tym. Zimny wiatr muskał moją rozgrzaną skórę, krew w żyłach płynęła w wyjątkowo szybkim tempie. Nerwowo rozglądałem się dookoła, zaciskając w dłoni kluczyki od samochodu. Wiązanka przekleństw cisnęła mi się na usta, kiedy kilka metrów przed sobą zauważyłem znaną mi postać. Ciągnąć za końcówki włosów, wyrzuciłem papierosa, wydmuchując przy tym ostatniego bucha. Złapałem się na zaciskaniu szczęki, co już zapowiadało awanturę. Starałem się zapanować nad emocjami, jednak to było bezsensu. Walka ze złością nigdy nie przychodziła mi łatwo. Poluzowałem pięści, które ozdobione były odrobiną krwi, która pojawiła się przez wcześniejsze uderzenia w ścianę. Przełknąłem głośno ślinę, zbierając wszystkie swoje myśli. Jego idiotyczny uśmiech, który zauważyłem już z daleka, wyprowadzał mnie z równowagi. Mieliśmy porozmawiać, wyjaśnić kilka spraw, jednak nie potrafiłem.. Nie potrafiłem rozmawiać z człowiekiem, który dotknął moją księżniczkę. On wyrządził jej krzywdę, był świadomy tego, co robi i gdyby nie szczęście.. To wszystko mogło skończyć się dla niej dużo gorzej.
-Co jest Bieber, gdzie twoja dziwk..- Ryan podchodząc do mojego auta, zaczął pierdolić, jednak nie dałem mu skończyć. Przyciągając go za szmaty, uderzyłem wielokrotnie o maskę swojego czarnego samochodu. Złość przejęła nade mną kontrole, nie dość, że krew buzowała w moich żyłach na sam widok tego idioty, on jeszcze źle podbił z gadką.
-Masz coś kurwa jeszcze do powiedzenia?- wysyczałem przez zęby, a w moich oczach Ryan mógł dostrzec ogromna wściekłość. Jego głupi uśmieszek zszedł z jego twarzy, kiedy przycisnąłem go jeszcze mocniej, dosłownie dusząc przy tym. Ten skończony dupek najwidoczniej uświadomił sobie do czego jestem w tej chwili zdolny.
-Albo skończysz pierdolić i mnie posłuchasz albo skończysz swoje życie w tym miejscu.- zagroziłem patrząc uważnie na bruneta, który przełknął głośno ślinę, kiedy tylko poluzowałem uścisk. Zacisnąłem mocniej szczękę, miałem ochotę go zabić, naprawdę. Nie zdawał sobie sprawy jak ważna dla mnie jest Katy i mimo, że byliśmy dla siebie jak bracia, nikt nie jest ważniejszy od niej i jej bezpieczeństwa. Popchnąłem chłopaka na ziemie, jego ciało uderzyło mocno o ziemie przez, co stracił ponownie siłę. Patrzyłem niego z mordem w oczach, a złość nie chciała mnie opuścić. Cofnąłem się o kilka kroków do tyłu, zaliczając przy tym kilka uderzeń w słup na środku parkingu. Ludzi na tak niebezpiecznej dzielnicy gówno obchodziły takie awantury, więc chociaż miałem spokój od ciekawskich spojrzeń i interwencji policji. Zaśmiałem się bez humoru, kiedy Ryan jak skończona pizda chwiała się o własnych nogach. Obserwując chwilę tą żałosną scenę, odpaliłem kolejnego papierosa, zaciągając się jak najmocniej to było dla mnie możliwe.
-Wiesz..- zacząłem obserwując błyszczącą maskę swojego samochodu, obok której znajdował się brunet. -Kiedyś byliśmy braćmi, przyjaciółmi.. Przechodziliśmy przez największe gówno razem, zawsze stawialiśmy siebie ponad wszystko i przysięgam, że byłem gotowy w kilka sekund oddać za Ciebie życie.- patrzyłem intensywnie w tęczówki chłopaka, który sprawiały, że odrobinę wirował mi obraz. -A teraz? Nie zawahałbym się wrzucić Cię pod koła samochodu.- warknąłem idąc w kierunku bruneta, który przełknął w strachu ślinę. -Możesz zgrywać kogoś wielkiego, możesz sprowadzać sobie najlepsze dziwki do mieszkania i pogrywać z najlepszymi narkotykami, ale wiesz, co Ryan? Jesteś tchórzem. Skończonym tchórzem, który zamiast mnie, skrzywdził nic niewinną dziewczynę. Zastanawiałeś się w ogóle, co się z Tobą dzieje? W drodze do bycia na szczycie w tańcu, pogubiłeś się i chcesz być na szczycie w całym Nowym Jorku, ale kurwa wiesz co? Osiągnij to, co postanowiłeś uczciwie, rozumiesz? Uczciwie i kurwa wspinaj się na sam szczyt, ale z dala od osoby, którą kocham, bo przysięgam, że Cię zabiję.- splunąłem, posyłając mu ostatnie spojrzenie. Otworzyłem drzwi i ruszyłem z piskiem opon, wszystko, co chciałem już mu powiedziałem, a mnie w ogóle nie obchodziło, co on ma do powiedzenia.

*end of flashback*  
 Skończyłem opowiadać dziewczynie, która wpatrywała się we mnie, uważnie słuchając. Sięgnąłem po butelkę wody, zerkając, co kilka sekund na nią. Wiedziałem, że nie jest zadowolona, bo po prostu ona nienawidzi przemocy, a do tego nienawidzi przemocy, której używam w jej obronie. Sam jestem za tym, żeby szukać innych rozwiązań, ale narkotyki i pieniądze wyprały Ryan'owi mózg. Do niego nie dotrze nic poza groźbami, on dobrze mnie zna i wie, że jestem zdolny naprawdę go zabić.
-Katy, proszę powiedz coś.- patrzyłem na nią, jej wzrok był pusty.
-Katy..-powtórzyłem...
-No co?- powiedziała cichym głosem. -Nie dziw się, że nic nie mówię, nie jestem na Ciebie zła, wiem, że zrobiłeś to, bo jesteś wściekły i chcesz mnie chronić, ale..- zacięła się, gubiąc we własnych myślach,
-Ale?- zachęcałem ją do powiedzenia tego, co przychodziło jej z trudem.
-Ale mam po prostu już tego wszystkiego dość, wiesz? Wszyscy stoją nam na drodze, a ja chcę być po prostu szczęśliwa z Tobą, nikim innym..- jej głos łamał się a pojedyncze łzy przywitały jej zarumienione policzki.
-Wiem, kochanie wiem..- głaskałem ja opiekuńczo po głowię, po czym złożyłem krótkiego buziaka na jej czole. -Będzie dobrze, słyszysz?- spytałem, odgarniając na bok jej kosmyki włosów.
-Obiecujesz?- spytała, łapiąc mnie mocno za rękę.
-Obiecuję.- szepnąłem, zamykając ją w mocnym uścisku, który miał dać jej poczucie bezpieczeństwa, które zamierzałem jej dawać każdego dnia.


hejka, wydaje mi się, że nie muszę nic tutaj pisać
liczbę komentarzy pod ostatnim rozdziałem jestem w stanie opisać jednym słowem: żenada.
staram się, piszę, dodaje rozdziały mimo, że macie w dupie moje prośby, a wy nie zamierzacie oczywiście nic zmienić:) od teraz rozdziały będę dodawała kiedy mi się zachcę, chciałam, żeby były w każdą sobotę/niedziele, ale wy najwidoczniej tego nie chcecie.
strzałka.
(nie sprawdzałam rozdziału, nie mam ochoty poprawiać błędów ani nic, 
bo NIE MAM MOTYWACJI, dziękuje)



Obserwatorzy